wtorek, 29 lipca 2014

Lew pokonany!!!

Ogłaszam wszem i wobec, że w dniu dzisiejszym postawiłam ostatnie krzyżyki na obrazie z LWEM:


Tym samym ogłaszam, że to nie czarna kanwa pokonała mnie, ale ja pokonałam wszystkie trudności związane z haftowaniem na czarnej kanwie. A momentami było naprawdę ciężko... Nawet dziś, bo okazało się, że zabrakło mi dwóch kolorów na dosłownie kilka końcowych krzyżyków. Na szczęście odpowiednie numery znalazłam w zestawie do herbatek... No, ale nie będę już tego roztrząsać. Ważne, że skończyłam.
Teraz lew chwilkę sobie poczeka na pranie i prasowanie. Musze najpierw dokładnie wymierzyć i znaleźć idealną ramkę dla niego.
Od wyniku prania zależy, czy tygrysa haftować będę na czarnej czy na białej kanwie....

Chciałabym w tym miejscu odpowiedzieć na Wasze liczne komentarze. Szczególnie te, dotyczące spraw domowych... Będzie coś, czego nienawidzę, czyli geneza "co autor miał na myśli' ;)
Dziewczyny, to nie jest tak, że jestem Perfekcyjną Panią Domu. Więcej - uważam że taka nie istnieje a program pod tym tytułem to po prostu bzdura. W moim domu nie da się chodzić w białych skarpetkach i białych rękawiczkach. Dom jest do mieszkania, to nie szpital itp. Są jednak rzeczy, które trzeba zrobić. Choćby ugotować obiad, czy wynieść śmieci. Niestety u nas nie da się wprowadzić modelu Anek73 - obiady barowe nie wchodzą w grę. No chyba że żywilibyśmy się wyłącznie frytkami, kebabami czy innym śmieciowym jedzeniem. Inny kraj, inne nawyki żywieniowe. Tyle.
Ogólnie ja też nie przepadam za zajęciami typowej kury domowej, czyli gotowanie, zmywanie, prasowanie, czy sprzątanie. Niestety nie da się tego ominąć. Chociaż.... zmywać nie muszę, bo mam zmywarkę, pranie piorę wyłącznie w pralce, ubrania prasuję dopiero wtedy, gdy muszę je ubrać. Też wolę inaczej spędzać czas - spacer, haft, zabawa z dzieckiem.
Od córki też nie wymagam Bóg wie czego. Jedynie tego, by zrobiła co do niej należy. Nikt ją nie zmusza do generalnych porządków, mycia okien i czego tam jeszcze, ale niestety w domu są dwa psy i małe dziecko - od czasu do czasu trzeba odkurzyć podłogi. Są rzeczy, które się same nie zrobią...
Anielique - próbowałam i prośbą i groźbą, i karą i nagrodą. Aktualnie poskutkowało tylko jedno, ale było to już ostateczne posunięcie...
W domu wybuchła wielka awantura, pokłóciliśmy się wszyscy w trójkę (ja, mąż i starsza córka - młodsza się rozpłakała).
Padło kilka słów za dużo z każdej strony, a córka dostała od ojca "w dziób". Wiem, że to drastyczne i ostateczne rozwiązanie i nie pochwalam tego, ale wreszcie dotarło do niej, że mama i tata nie są służącymi, a dom to nie hotel ani restauracja. I że niestety, ale trzeba sobie nawzajem pomagać...

Co do poprzedniego posta - ja się nie nakręcałam, po prostu jakoś tak się okoliczności złożyły...
Syn baaaardzo zadowolony z lotu samolotem, z wrażenia zapomniał, że miał sobie fotki zrobić wewnątrz samolotu ;)
A jeśli chodzi o stres.... to niestety miałam nowy powód do stresu. Ktoś mógłby pomyśleć, że ja uwielbiam narzekać na swój los, użalać się nad sobą i opowiadać wszystkim dookoła, jaka to ja jestem nieszczęśliwa. To nie tak. Jestem kowalem swego losu i daję sobie radę ze swoim życiem. Staram się patrzeć na świat z optymizmem, a za motto obrałam sobie refren piosenki zespołu KOMBII - "Nigdy nie poddawaj się":
"Nigdy nie poddawaj się kiedy zgaśnie światło
Gdy cię walnie życia pięść
Nigdy nie poddawaj się dzisiaj nie jest łatwo
Jutro będzie lepszy dzień"
Są jednak chwile w życiu każdego z nas, kiedy albo nasze decyzje, albo decyzje innych ludzi sprawiają, że wali nam się wszystko na łeb, kiedy problem goni problem i zastanawiamy się, jaki cios spotka nas za zakrętem....
Niestety nie zawsze może być różowo, a jedna z życiowych prawd zawarta jest na poniższym obrazku:
Cieszyłam się, że wracam do pracy, pamiętacie? Otóż w zeszły czwartek okazało się, że tę pracę mam jeszcze tylko na 16 tygodni, czyli gdzieś do końca października... Powód? System fazowy zgodny z holenderskimi przepisami pracy... Od stycznia 2013 byłam w fazie A, która nie może mieć więcej niż 78 przepracowanych tygodni. Od kwietnia br miałam kilka tygodni wolnego i nagle okazało się, że wróciłam na fazę A, a właściwie na jej końcówkę. Moje biuro pracy nie daje fazy B, wobec czego... wiadomo...
Nie pozostaje nic innego, jak zacząć szukać nowej pracy i to najlepiej już...

Ok, koniec narzekania. Jutro (sorki, dziś po powrocie z pracy) biorę się za lipcową herbatkę a potem kawkę. Po ich skończeniu zasadzę na kanwie słoneczniki.... ;)

Pozdrawiam serdecznie





poniedziałek, 21 lipca 2014

Weekendowy stres....

Dziś nie mam Wam co pokazać. Nie mam się czym pochwalić bo bardzo malutko przybyło krzyżyków na obu kanwach. Miałam nadzieję, że w weekend sobie pofolguję, a tymczasem zrobiłam raptem aż 5 krzyżyków na kanwie z lewem...
Na więcej brakło czasu....
No, ale że w tytule posta jest stres wypadałoby napisać co mnie tak zestresowało....
Zaczęło się w czwartek, gdy po powrocie z pracy usłyszałam o katastrofie samolotu lecącego z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Został zestrzelony na wysokości Ukrainy, zginęło 298 osób, w tym 193 Holendrów...
Ja od 7 lat mieszkam na terytorium Holandii, 32 km od amsterdamskiego lotniska. Na początku czerwca zabukowałam synowi bilet na samolot do Polski... Pół nocy nie spałam rozmyślając nad tym, czy aby dobrze zrobiłam... wprawdzie syn miał wylecieć z Eindhoven, a Katowice nie leżą w bliskim sąsiedztwie z Ukrainą, ale... całą noc śnili mi się Talibowie porywający samolot....
Cholera, trzeba było posłać go busem, albo wykupić bilet na SINDBADA...
W piątek w pracy dowiedziałam się, że troje nastolatków, pasażerów pechowego lotu pochodziło z naszej gminy....
Wieczorem usłyszałam wiadomość o wypadku SINDBADA, który najpierw uderzył w tył innego autokaru, później zmiótł z przeciwległego pasa jakiegoś busa aby na koniec stoczyć się ze skarpy. Zginęło 10 Polaków...
Jasna cholera...
W sobotę mąż wybrał się na męską imprezę pożegnalną. Kumpel zjeżdża na stałe do PL. Zadzwonił o 1 w nocy, bym po niego pojechała....
Najpierw obudziła się Olivia, którą musiałam na nowo utulić, a potem... okazało się, że w samochodzie nie ma nawigacji!!! Jak o 1 w nocy trafić w małą uliczkę w samym sercu dzielnicy wielkiego miasta, gdy się tam nigdy nie było???? Poklęłam po nosem, ale pojechałam licząc na to, że mam system map w smartfonie i w 90% przy wjeździe do miasta stoją mapy....
W połowie drogi dogoniła mnie policyjna nyska.... "Dobry wieczór, dokumenty, balonik, gdzie Pani jedzie"...
Na szczescie nie kazali mi wysiąść z samochodu, bo pewnie z nerwów nie wystałabym na nogach... Panowie pojechali, a ja odnalazłam mapę i ulicę na niej. I w tym momencie telefon - dzwoni syn: "Mamo kiedy przyjedziesz, bo my z Olivią obejrzeliśmy już wszystkie bajki"....
Zanim poszłam spać była 4.00 nad ranem...
W niedzielę czekało mnie pakowanie i wyjazd na lotnisko. Po drodze wstąpiliśmy do znajomych na kawę. Oni wszyscy się śmiali, a ja miałam gulę w brzuchu, która ustąpiła dopiero wtedy, jak o 22.30 zobaczyłam syna na skype - całego i zdrowego i co najważniejsze zadowolonego....
Dopiero wtedy stres odpuścił....
A rano do pracy....
Ale żeby nie było tak całkiem bez zdjęć to pokażę Wam kawałek lotniska:
Moment wsiadania do samolotu. Ten w kółeczku to mój syn.
Kołowanie na pas startowy i wylot.
Olivia podziwiała wielkość samolotu ;)

Na komentarze odpiszę następnym razem :)

Pozdrawiam serdecznie


wtorek, 15 lipca 2014

Od weekendu do weekendu....

Tak mniej więcej odliczam teraz czas - od jednego weekendu do następnego. Generalnie nic się nie dzieje. Szara codzienność... Praca, dom, praca,m dom, praca.....
W pracy stres, bo nic nie jest tak jak powinno. Jest kilka zmian, ale na moje nieszczęście wróciłam na te samą taśmę i do tych samych pań, z którymi nie zawsze potrafię sie dogadać...
W domu też stresy. Mąż przepracowany wiecznie narzeka. Wszystko go drażni. A dzieci.... no, cóż....
Jak już pisałam starsza córka skończyła szkołę i teraz korzysta z wakacji od czasu do czasu chodząc do pracy. Z jednej strony mogę się pochwalić, że przejęła na siebie 50% obowiązków domowych. ugotuje obiad, czasami posprząta. Z drugiej strony mam nerwa, bo jak się jej nie powie to nie zrobi, a panna jutro kończy 17 lat. Powinna więc bardziej się interesować...
Syn generalnie też już na ukończeniu roku szkolnego. Dziś był oddać książki, w piątek idzie po raport - odpowiednik polskiego świadectwa. Z nim jest znowu tak, że jak mu się powie że coś ma zrobić to zrobi to bez szemrania, pod warunkiem, że nikogo nie ma w domu. Dziś powyciągał naczynia ze zmywarki, włożył następne, załączył zmywarkę, znów wyjął naczynia, odkurzył i nawet przygotował fasolkę szparagową do gotowania... Po obiedzie znów zastałam powkładanie naczynia. Aż mi się ciepło zrobiło na sercu
Ale to mi się skończy, bo synuś w niedzielę leci do Polski, do babci na wakacje... :(
Najmłodsza też daje w kość. Rano płacze już na wejściu do przedszkola. Na szczęście potem się uspokaja i bawi z innymi, ale po powrocie do domu nadrabia fakt, że tyle czasu jest poza domem i tak daje popalić, że ręce opadają.... Ale cóż, takie są uroki bycia rodzicem :)
W zeszły weekend dużo nie pohaftowałam. W sobotę prawie wcale, w niedzielę troszeczkę, po pracy minimalnie, więc właściwie nie ma się czym chwalić, ale pokażę wam moje postępy.
Tak na dzień dzisiejszy wygląda lew:
Przybyło głównie w tym miejscu:
W hafciku "na wieczory" też zbytnio nie przybyło, ale liczy się każdy krzyżyk:
A w kolejce czekają lipcowe herbatka i kawa, a potem... SŁONECZNIKI. Że nie wspomnę o tych wszystkich wzorach zbieranych "na później"...

Ostatnio pokazywałam Wam nasze króliczki. Trzy z nich znalazły już nowy dom. Dwie białe królice pojechały do hodowli króliczków, a jeden rudy pan królik powędrował kilka ulic dalej, do kolegi syna. Reszta na razie zostaje. No chyba, że mama-królica znów ucieknie do samca ;)


Anek73 - z tymi obiadami to macie fajnie. Ja niestety nie mam takiej możliwości. Co do pracy, to praca jest znośna, ale ludzie z którymi przyszło mi pracować to niekoniecznie. Czasem wydaje mi się, że mam do czynienia z hmmm, przygłupami. Sorki...
EniToJa, AsiaB - z tym wstawaniem nie jest najgorzej. Mała budzi się prawie razem z nami, gdy usłyszy budzik. Malo jest takich dni, kiedy śpi i trzeba dodatkowo ją budzić. Chętnie się ubiera i wsiada do samochodu. problemy pojawiają się na parkingu przedszkola, ale z tego co wiem płacz ustaje jak mama odjedzie wobie w siną dal ;)
Mari - kuruj rękę, kuruj. Ja wypadku nie mialam zadnego, ale taki ból mi wczoraj wlazł w lewe ramię, że aż mi palce drętwiały i tamnborka nie mogłam utrzymać...
Dziękuję Wam za słowa otuchy. Może i będzie lepiej, ale jeszcze dużo czasu upłynie, zanim tam  się pozmienia. My Polacy mamy jednak inną mentalność i dlatego w świecie nas cenią ;)

Wszystkim którzy oddali głos na mój blog serdecznie dziękuję i proszę o więcej.
Pozdrawiam cieplutko :)

poniedziałek, 7 lipca 2014

Przeżyłam... ;)

Melduję posłusznie, że przeżyłam pierwszy dzień pracy... Nogi mam obolałe, bo nie dość że stałam 8h na nogach, to do tego w ciężkich jak cholera butach roboczych.... Trochę potrwa zanim na powrót się do nich przyzwyczaję...
Na szczęście najstarsza córka stanęła na wysokości zadania i po powrocie z pracy miałam obiad "pod nos". Ciekawam tylko jak długo to potrwa ;) hihihi
W pracy trochę zmian. Bardziej zmieniły się zasady niż ludzie, ale cóż, trzeba będzie zacisnąć zęby i pracować....

Dziękuję Wam za słowa otuchy. Są dla mnie bardzo ważne. Trzymajcie kciuki za kolejne dni ;)
Pochwale się jeszcze ze najmłodsza latorośl coraz chętniej chodzi do przedszkola. To znaczy rano przy pożegnaniu jeszcze płacze, ale potem zapomina o mamie i tacie, bawi się w najlepsze. Dziś nawet coś tam zjadła i chętnie poszła spać (przespała 2h), a jak po nią przyjechałam to dobre 10 minut obserwowałam jak się bawi, a ona nawet mnie nie zauważyła ;)

Idę spać, bo jutro znów pobudka o 5.45... ;)


niedziela, 6 lipca 2014

Koniec wakacji....

Niestety, gdy innym wakacje dopiero się zaczynają, moje właśnie się skończyły...
Pamiętacie TEN post? Pisałam w nim, że jestem bez pracy, mam czas na krzyżyki, ale też że wiem, kiedy do tej pracy wrócę....
I własnie nadszedł ten czas - jutro mój pierwszy dzień pracy.... Z jednej strony się cieszę, a z drugiej niestety nie. Trochę to zawiłe, ale cieszę się, bo z jednej strony praca jest nie jest dla mnie nowością, już tam przecież pracowałam i wiem, co mam robić, jak mam robić, jakie są warunki pracy, standardy, wymagania szefostwa itp. Z drugiej strony nie cieszę się, bo... wiem z kim będę pracować, wiem że znów będę się złościć na opieszałość i brak profesjonalizmu stałych pracowników...
No, ale cóż - life is brutal ;)
Pracować trzeba, bo choć "Pieniądze to nie wszystko, ale życie bez pieniędzy to..." znacie pewnie ten slogan ;)
Mała chyba już przyzwyczaiła się do przedszkola. Cały poprzedni tydzień chodziła już codziennie, i codziennie zostawała dłużej, tak by przyzwyczaić się do tego ze będę ją odbierać dopiero po 16.30. Niestety codziennie rano jest płacz, ale wiem, że potem jest już dobrze, bawi się z dziećmi chętnie, dużo już rozumie po holendersku i coś tam po swojemu próbuje powtarzać. Będzie dobrze.

Ja przez weekend próbowałam jeszcze nadrobić z haftami, bo od jutra może być problem z wolnym czasem...
Tak więc Lwa mam już tyle:
Został jeszcze tył głowy, niemal same ciemne kolory i obszar za uchem. Gdybym miała wolne, to jeszcze jakiś tydzień roboty. Ale niestety, obawiam się, że to potrwa trochę dłużej...
Natomiast haftu "na wieczory" też trochę przybyło, bo haftowałam sobie podczas meczu Holandia -  Kostaryka. Czasu miałam dużo, bo dwie połowy meczu, dogrywka i karne....

Chwilotrwaj - dziękuję że wyłapałaś błąd. Już skorygowałam ;)
Anek73 - chwilowo mam awersję do czarnej kanwy więc moje słoneczniki będą na białej. Ale ktoś podrzucił mi pomysł, by tło zrobić pół krzyżykami, więc może zdecyduję się wykorzystać ten pomysł ;)
Anielique - masz rację, ale nowe wzory kuszą i ten chciałoby się zrobić jak najszybciej ;)

Wszystkim dziękuję za komentarze. Zapraszam też do głosowania na mój blog w konkursie na "Najbardziej Twórczo Zakręcony Blog" (banerek obok)
Pozdrawiam.



piątek, 4 lipca 2014

Listonosz przyniósł....

Pierwszego dnia dostałam przesyłkę z Polski, a w niej prezent od Coricamo w postaci gazetki "Twórcze Inspiracje":
Drugiego dnia dostałam przesyłkę lokalną, ze sklepu internetowego Borduurblad, a w niej zamówione mulinki do pewnego obrazu, do którego aż świerzbią mnie łapki...
Tak, zamówiłam sobie już mulinki do Słoneczników. Generalnie brakowało mi 2 kolorów do Lwa, no ale 2 motki muliny nie opłaca się zamawiać. Zerknęłam jednak na stronę, a tam... PROMOCJA!!!! Za 3 kupione motki czwarty gratis i to wybrany przez siebie.... Trzeba było szybko się decydować, bo poniedziałek był ostatnim dniem promocji.
Szybko przejrzałam swoje zasoby i odkryłam, że praktycznie ze wszystkich odcieni żółtego i zielonego mam, bo zostało mi jeszcze z Irysów. Mogłam więc zamówić z każdego koloru o jeden motek mniej. Wypisałam wszystkie, sprawdziłam ilość (21szt) i podałam numery mulin, które chcę gratis. Oczywiście 21 motków plus 7 gratis to trochę za mało na cały obraz, bo samego tła jest tyle, że trzeba aż 43 motki.... Ale tło to nie problem, zawsze można zrobić na końcu i muliny dokupić przy następnej promocji ;)
Kanwa już obszyta (czarną nitką, bo tylko taką miałam pod ręką), obraz wydrukowany, muliny przygotowane - jak na obrazku poniżej:
Tylko tamborek w dłoń i jazda!!
Tymczasem na tamborku wyłania się "takie cuś", co już robiłam:
Haftuję sobie powoli wieczorami, gdy już nie widzę "dziurek" na czarnej kanwie ;) A w Lwie przybyło troszeczkę, już wiem że do niedzieli się nie wyrobię. Przynajmniej nie do tej najbliższej ;)
Nie wiem czy jutro dam radę, ale myślę że w niedzielę sobie pohaftuję. Taki relaks przed powrotem do pracy ;))

Dziękuję za życzenia i gratulacje.
Pozdrawiam serdecznie

czwartek, 3 lipca 2014

Świętowałam....

Dziś nie było czasu na krzyżyki. Dziś wraz z rodziną świętowałam. A mieliśmy po temu okazję, a nawet dwie ;)
Równo dwa lata temu, czyli 2 lipca 2012 roku urodziła się nasza najmłodsza latorośl - Olivia.
Tak wyglądała niemal zaraz po porodzie:
A tak dziś, w dniu swoich drugich urodzin:
Nasza Księżniczka po raz pierwszy świętowała swoje urodziny w przedszkolu, z którego przyniosła koronę i prezent w postaci kolorowanki
Oczywiście z tej okazji trzeba było odpowiednio udekorować dom:
Dekoracje przydały się też z drugiej okazji którą świętowaliśmy. Otóż nasza najstarsza córka dziś oficjalnie ukończyła szkołę średnią (middelbareschool - vmbo) i z tego tytułu otrzymała dyplom ukończenia:
Oprócz dyplomu ukończenia jest tam jeszcze swego rodzaju świadectwo z ocenami końcowymi, wynik egzaminu z matematyki i certyfikat odbycia szkoleń ekonomicznych.
Powiem tak - JESTEM DUMNA ;)

Odnośnie lwa - macie rację, jest wspaniały i jestem coraz bardziej dumna z siebie, że nie zrezygnowałam po pierwszych niepowodzeniach. Trochę krzyżyków jeszcze zostało, bo brakuje sporego kawałka grzywy pod uchem i na szyi, ale większa część pracy już za mną.
Weronika - Tygrys będzie, ale to czy na białej czy czarnej kanwie to się jeszcze okaże
Renka - ja kupiłam gazetę dla Irysów, a kociak to tak przypadkowo, bardziej na prośbę syna ;)

Dziękuję za wszystkie komentarze. Dają naprawdę dużego kopa :)



wtorek, 1 lipca 2014

Zawzięłam się....

Jak w tytule - zawzięłam się i przez dwa dni tak męczyłam czarną kanwę, tak męczyłam, że wymęczyłam LWA... Wprawdzie nie całego jeszcze, ale koniec już blisko.
Tak było ostatnim razem, jak go pokazywałam na blogu:
A tak wygląda dzisiaj:
Zahaftowałam caly obszar głowy powyżej oka - lwią grzywkę i niemal skończyłam ucho - brakuje jednego koloru wewnątrz i cienia za uchem.
Prawda że dużo? Siedziałam prawie całą niedzielę na ogródku z robótką w ręku. Obiecałam sobie, że ta grzywka nad okiem MUSI  być zrobiona.... Skończyłam ją dzisiaj, zahaczając przy okazji o ucho.
Okazało się że wykończyłam dwa kolory i musiałam zamówić. Myślałam ze stanę z robotą, ale przekopałam swoje zbiory i znalazłam potrzebne kolory w zestawach do Kaw i Herbat, więc czym prędzej je wyjęłam i haftuję dalej ;)
Chciałabym skończyć Lwa do niedzieli, ale nie wiem, czy podołam....
Jutro wracam na dół kanwy, do szyi Lwa, a tam mix odcieni.....

Anek73 - dziękuję za uznanie. Twoje klatki i tak biją moje na głowę ;) Króliczki się podkopują i owszem, a szczególnie jeden. Mąż robi rożne zabezpieczenia, wykopał im nawet specjalne tunele, ale to nic nie daje. W tunelach lubią się chować, ale kopać też lubią ;)
Weronika - ogród mam stosunkowo duży, jak na holenderskie warunki, więc króliczki mają gdzie biegać ;)
Agnieszka - pieski już się do siebie przyzwyczaiły, chociaż był czas, że starszy był bardzo zazdrosny o młodszego. Młodszy z kolei wyżera wszystko z obu misek ;) Teraz bawią się razem, śpią obok siebie, choć bywa i tak, że się na siebie rzucą i wtedy groźnie to wygląda...

A na koniec... co mi tam - niech będzie że się chwalę. Lew jeszcze raz - z dalszej perspektywy:
Ach, piękny i majestatyczny - Król Zwierząt....

Pozdrawiam