środa, 27 października 2021

Zachciewajka

Pamiętacie jak kiedyś na tym blogu pokazywałam obrazy haftowane koralikami? Trochę czasu już upłynęło od momentu, jak chwaliłam się ostatnim wykoralikowanym obrazkiem (TUTAJ).

Od tego czasu nic nowego nie powstało, chociaż w szufladzie coś by się jeszcze znalazło...

Jakiś czas temu zafrapowała mnie jednak inna technika...

Najmłodsza córka przez prawie rok raz w tygodniu chodziła do opiekunki. Podczas jesienno-zimowych deszczowych dni opiekunka zabawiała dzieci pracami ręcznymi. Moja pociecha przynosiła mi rożnego rodzaju prace do domu - malowane laurki, prace przestrzenne typu jesienny/zimowy/wiosenny stroik czy urodzinowe prezenty. Tam też zapałała miłością wielką (lecz krótką) do tzw. "pikselków". Zabawa polegała na tym, że kupowało się specjalne plastikowe "kanwy" w których układało się konkretne obrazki. Coś jak to:

Może znacie to pod inną nazwą, nie wiem. U nas w Niderlandach jest to pikselhobby.
Jak już wspomniałam miłość do tego typu "rękodzieła" była ogromna. Nie dość, że powstało kilka "pikselowych" mini-obrazków to jeszcze cała rodzina (łącznie z babciami) obdarowana została breloczkami...
Zafascynowanie minęło po roku, ale w szufladzie biurka gdzieś tam jeszcze się te pikselki szwędają.
Kolejną miłością równie namiętną zapałała do diamencików. Przyniosła nawet do domu wyklejoną diamencikami foczkę i stwierdziła, że chciałaby w domu też sobie móc kleić.
Miałam więc gotowy prezent na urodziny. Córka bardzo się ucieszyła z prezentów. Dostała kilka róznych i nie mogła się zdecydować czym zająć się najpierw - diamencikami czy klockami lego.
Ostatecznie Lego zwyciężyło, ale diamenciki też zaczęła przyklejać:
Trwało to kilka dni, po kilkanaście minut. Nigdy nie więcej niż pół godzinki. Niestety i ta miłość nie przetrwała próby czasu. Niedokończony obrazek powędrował na dno szafy...
Prosiłam nie raz aby wróciła do tego co zaczęła, ale z marnym skutkiem. Sfrustrowana zapowiedziałam kiedyś córce, że ja sobie tez kupię taki zestaw i zobaczymy kto pierwszy skończy swoje klejenie.
I tak dojrzewała we mnie chęć spróbowania. Aż w końcu zdecydowałam się na zakup jednego pakietu. Taka zachciewajka - zrobiłam sobie sama prezent na gwiazdkę. Przyszedł już w połowie grudnia...
Nieodpakowany przeleżał w szafie 8 miesięcy. Jakoś nie mogłam się do niego zabrać.
Aż do końca sierpnia, kiedy w końcu znudziło mi się przekładanie go z miejsca na miejsce. Podjęłam męską decyzję i przykleiłam pierwsze diamenciki:
A potem to już samo poszło. Codziennie po pracy w wolnej chwili po troszkę i po miesiącu klejenia udało mi się skończyć obrazek:
Córka podziwiała, ale kompletnie straciła ochotę na diamenciki, a mnie szkoda było wyrzucać tego co ona zaczęła, więc postanowiłąm ukończyć i jej pracę. Zajeło mi to... całe 3 dni:
Niestety obecnie diamond painting cieszy się dużym powodzeniem, i córka ku swojemu niezadowoleniu dostała kolejne dwa zestawy do klejenia. Jeden od kuzynki z Polski, a drugi od koleżanki na urodziny. 
Siedzę więc i kleję kolejny obrazek. Tym razem duży:
Jestem już w połowie, ale nie mam aktualnego zdjęcia.
Diamenciki kleję w ciągu tygodnia, w wolne weekendy przybywa kolosa. A koniki tradycyjnie jeżdżą ze mną jako "czekaczka"...

A w głowie już pomysł na druty...

Bardzo dziękuję za Wasze komentarze. Ja u was bywam regularnie, ale przyznam że ostatnio mniej komentuję. Postaram się poprawić...
Pozdrawiam



poniedziałek, 11 października 2021

Odkurzamy krzyżyki

Nie wiadomo kiedy i jak skończyło się lato... Jeszcze niedawno latałam w sandałkach i krótkich spodniach, a tu nagle trzeba zakładać jeansy, pełne buty i cieplejsze kurtki. Ani się obejrzymy a trzeba będzie wyciągnąć z szafy czapki i rękawiczki....

Brrrr, wolę o tym nie myśleć. Chwilowo czekan na zmianę czasu na zimowy, bo mam dość ciemnych poranków.

Jedyny plus jesieni i nadchodzącej zimy to zdecydowanie więcej czasu na hafciki. Na takie "większe" hafciki. Na HAED-y...

Powiecie że haftować można wszędzie i zawsze i to jest prawda. Zdecydowanie jednak HAED-y lepiej haftuje się na krośnie. A że krosno duże to nie bardzo można je wystawić na ogród czy wziąć w podróż. Dlatego moje krosno odstało swoje w kącie...

Ale wreszcie nadszedł czas, by je z tego konta wyciągnąć, odkurzyć i zaczac stawiać kolejne krzyżyki.

Ostatnio gdy go pokazywałam na blogu było tak:

Potem, jeszcze przed wakacjami przybyło kilka krzyżyków i krosno powędrowało do konta na dłużej.
Teraz powolutku przybywało krzyżyków i nagle okazało się, że mam kolejną stronę:
Na apce wygląda to tak:
Tu już przygotowania do haftowania kolejnej strony:
Musiałam zrobić sobie podziałkę bo gubiłam się w rzędach.
I ostatnie zdjęcie - stan na dziś:
No może nie tak całkiem na dziś, bo zdjęcie zrobiłam tydzień temu w niedzielę. W tę niedzielę nic nie przybyło. Mieliśmy gości i nie było jak wyciągnąć krosna.
Mam nadzieję, że teraz powolutku w weekendy będzie tych krzyżyków przybywać. Wprawdzie do grudnia nie uda mi się wyhaftować całości (a taki miałam zamiar), ale  pewnością będzie wtedy grubo ponad 50%.
Wróciłam też do mojej "czekaczki", bo znów zaczęliśmy jeździć do polskiej szkoły. Do budynku nadal zakaz wstępu, więc znów siedzę i dłubię koniki:
Od ostatniej soboty przybyło zdecydowanie więcej tego tła na końskimi łbami, ale nie mam aktualnego zdjęcia. Teraz znów będzie 3 tygodnie przerwy w tym hafcie, bo kolejne zajęcia dopiero 30 października. Mam nadzieję, że jeszcze 2 takie soboty i hafcik będzie można odhaczyć ;)

Dziękuję za odwiedziny na moim skromnym blogu.
SylwiaB - dziękuję, ale muszę ci powiedzieć że jeszcze nie tak dawno też mówiłam, że nie umiem robić na drutach....
meri - ja wolę sobie tego nie wyobrażać :D
Promyk - dziękuję za zrozumienie ;) Ale pomponiki jednak zrobię, tylko nie wiem kiedy... Zima długa, pewnie na wiosnę się zabiorę :D
Meggie - tego jeszcze nie wiem, dopiero się okaże czy cieplutka;)

Pozdrawiam