czwartek, 30 stycznia 2020

Pożegnanie nauczycielki

Jak zapewne wszyscy wiecie, od prawie 13 lat mieszkam w Holandii. Przepraszam - w Królestwie Niderlandów wg nowego nazewnictwa
Tutaj przyszło mi się zmierzyć z wieloma prostymi i zdawało by się banalnymi sprawami jak codziennie życie, praca, ciąża, poród czy wreszcie szkoła podstawowa.
Niby banalne sprawy, ale w większości zorganizowane inaczej niż te, do których byłam przyzwyczajona żyjąc w Polsce.
Nie będę Wam tu teraz wszystkiego opisywać, bo brakło by na to czasu, a Wam pewnie chęci do czytania.
Napiszę tylko tak - moje dziecko chodzi do niderlandzkiej szkoły podstawowej od kiedy skończyło 4 lata. Szkoła zorganizowana jest według Planu Jenajskiego. Każda szkoła podstawowa ma inny system nauczania i to od rodziców dziecka zależy do jakiej szkoły to dziecko pójdzie.
Generalnie szkoła ta nie ma klas jako takich, ale grupy. I tak na początek moja córka trafiła do grupy Delfinów jako do grupy 0. Po roku przeszła od grupy Krokodyli, by w ostateczności trafić do Misiów.
Delfiny - dzieci 4-5 letnie
Krokodyle - dzieci 5-6 letnie
Grupa Misiów to dzieci 7,8 i 9 letnie.
Myszy - dzieci 10, 11 i 12 letnie.
Tak jest ta szkoła zorganizowana.
To tyle gwoli wyjaśnienia, jak kto ciekawy to mogę opowiadać godzinami.
Nie o tym jednak jest ten post.
Przechodząc z grupy Krokodyli do Misiów moja córka była troszkę przestraszona, a i troszkę ciekawa nowej nauczycielki. Ta była młodą, wesołą i bardzo ciepłą osobą z nadwagą i czerwonymi włosami, które później były różowe, by w końcu stać się zielonymi :D
Dzieci ją uwielbiały.
Niestety niedawno okazało się, że znalazła pracę i bliżej miejsca swojego zamieszkania i bardziej zgodną ze swoją specjalizacją, którą jest praca z dziećmi z problemami typu ADHD, dysleksja, wycofanie.
Decyzję musiała podjąć od razu i niemal też od razu zmienić pracę. Nasza szkoła zaczęła szukać nowego nauczyciela, a dzieci powoli zaczynały oswajać się z myślą, że Lana odejdzie...
Oficjalne pożegnanie z klasą a zarazem ostatni dzień jej pracy wypadł na środę 29 stycznia. Data trochę dziwna, ale holenderscy nauczyciele szkół podstawowych i średnich dawno już zaplanowali ogólnokrajowe strajki w dniach 30 i 31 stycznia, więc ta data wydawała się wszystkim najbardziej optymalna.
Jako że w tym systemie szkolnictwa rodzice dają duży wkład w pomoc szkole postanowiłam i ja jakoś pomóc i zrobić odchodzącej nauczycielce coś na pamiątkę.
A co ja mogłam zrobić, jak nie haft?
Umówiłam się z resztą rodziców, że coś wyhaftuję na tak zwaną "wieczną pamiątkę".
A że grupa nazywa się Misie, padło na Misia:
Miałam tego misia w swoich zbiorach już dłuuuuugo czas, bardzo mi się podobał tylko nie wiedziałam jak go wykorzystać.
Teraz właśnie przyszedł na niego czas. Jako że wzór ściągnięty był z rosyjskich stron to rozpiska kolorystyczna podana była w tymże właśnie języku. Nie było oznaczeń numerycznych a jedynie nazwy kolorów. Musiałam dobierać więc sama na własne oko.
Wyszło tak:
Kanwa Aida 14 i po raz pierwszy od x lat haftowałam 3 nitkami muliny DMC. Kontury 2 nitkami.
A tak wyglądało oprawione (tylko światło było niezbyt...):
Jako że to był prezent od całej grupy dodałam podziękowanie. W wolnym tłumaczeniu:
"Dziękujemy Nauczycielko - Misie".
Oprócz mojego haftu rodzice zrobili jeszcze coś w formie kolorowego czasopisma w którym umieścili rysunki dzieci rysowane specjalnie dla swojej pani, krótkie teksty dzieci na temat pani, zdjęcia, opowiadania.
Do tego doszły piękne kwiaty plus cała oprawa - ciastko, kawa/herbata.
Przyznam się ze płakali niemal wszyscy - nauczycielka ze wzruszenia, rodzice też, a dzieci z żalu....
Od poniedziałku zaczyna się nowy rozdział w naszej grupie - nowa nauczycielka zaczyna pracę na pełny etat...

Dziękuję Wam kochane ze wasze komentarze.
Vipek - nie, stawiam raczej na coś polskiego...
Malgorzata Zoltek - ja ruszyłam od wtorku (21.01) i w sumie niewiele mam...
Joanna Pomarańska - chwilowo podziękuję, za dużo projektów, za mało czasu. Ale będę podpatrywać co się u Ciebie dzieje ;)
Lidzia - spokojnie, damy radę, też jestem w lesie ;)

Pozdrawiam

środa, 15 stycznia 2020

SAL Kakaowy wystartował!

Właśnie mija połowa miesiąca, a ja wciąż mam opóźnienie (i to SPORE).
Ale dziś już muszę, po prostu MUSZĘ ogłosić, że z dniem 1 stycznia wystartował nowy Sal - Sal Kakaowy:
Uczestnicy SAL-u to:
1. Małgorzata - Magiczny świat krzyżyków
2. Edyta - Szafirowy zakątek
3. Cytrulina - Cytrulina Hand Made
4. Agata "Meri" - Robótkowy (i nie tylko) kuferek Meri
5. Lidka - Moje robótki
Sampler podzieliłam na 12 motywów, będzie więc co robić do końca roku;)
Jak widzicie razem ze mną jest nas 6 osób. Jeśli ktoś ma ochotę, to oczywiście zawsze może dołączyć. Zasady SAL-u znajdziecie TUTAJ.
Miłego haftowania!!

Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem.
Vipek - a co to Omanik Factory?
Renka - serdecznie dziękuję
Dorota - nic nie kupowałam, dopiero mi poszukają i kupią i przywiozą, jak już kupią ;)
Promyk - oj, to nie do końca jest tak, że wiedzą, trzeba ich odpowiednio naprowadzić na trop ;)

Pozdrawiam serdecznie

niedziela, 12 stycznia 2020

Urodzinowo-prezentowo

Dawno temu, 1 stycznia miałam ogłosić, że wystartował nasz SAL. Ale tak się złożyło, że od 27 grudnia do 3 stycznia byłam z rodziną w Polsce i choć miałam ze sobą laptop, to niestety nie miałam czasu go odpalić...
A działo się, działo...
Wyruszyliśmy w piątek 27 grudnia, na miejsce dojechaliśmy dość późno. Byłam zmęczona i niemal zaraz poszliśmy spać. W sobotę trzeba było zrobić zakupy i przeżyć najazd gości, którzy stęsknili się za powracającą z zagranicy mamą, siostrą i babcią (czytaj - czekali na prezenty :P), czyli moją teściową, która jak wiecie z poprzednich postów przebywała u nas od wakacji.
W niedzielę... no właśnie, niedziela była kompletnie wariacka.
W dniu 30 grudnia moja teściowa kończyła 75 lat. W niedzielę 29 grudnia my - jej synowie i synowe zorganizowaliśmy jej przyjęcie-niespodziankę, na którą zaprosiliśmy najbliższą jej rodzinę (oprócz nas oczywiście). Wszystko było zorganizowane i utrzymane w tak wielkiej tajemnicy, że teściowa niemal do końca nie była świadoma co się wokół niej dzieje. Zaproszeni goście jak jeden mąż dochowali sekretu i żaden z nich nas nie wyzdradził, co było mega trudne. Szczególnie dla jej siostry, do której teściowa często dzwoniła i nawet się już na 30 grudnia umówiła.
W cały sekret wmieszany był nawet ksiądz z naszej parafii, którego szwagierka niemal zmusiła do przyjścia po kolędzie na wcześniejszą godzinę. A teściowa była przekonana, że po wizycie księdza pojedziemy na obiad do jej drugiego syna, o czym poinformowaliśmy ją dzień wcześniej.
Możecie sobie wyobrazić jak zamiast wyjazdu do syna, ten osobiście do niej przyszedł i poinformował ją, ze za godzinę będą goście, tort, catering i w ogóle wielka impreza....
Mina teściowej - bezcenna :D
Jak się domyślacie po całej imprezie i sprzątaniu wszyscy padliśmy na nos...
W kolejnych dniach wcale nie było lepiej - najpierw wizyta u mojej mamy, gdzie zjechały się z kolei ciotki na moje urodziny, które ironią losu też wypadają 30 grudnia, potem sylwester u koleżanki jeszcze ze szkoły podstawowej trzy piętra wyżej, jeszcze potem wizyta w Sosnowcu u mojego brata i jego rodziny. A po powrocie trzeba się było pakować w drogę powrotną.
Spędziliśmy w drodze 14h, więc po powrocie nie było już siły na nic - gorąca kąpiel i ciepłe łóżeczko.
Następnego dnia trzeba było szybko ogarnąć chałupę po powrocie i czekać na przybycie gości, czyli córki z chłopakiem, którzy przyjechali świętować moje urodziny...
Fajnie tak świętować 3 razy jedne urodziny :D
Ale teraz muszę się pochwalić tym, co od moich dzieci (bo i syn się dorzucił) dostałam:
Komplet drutów z wymienną żyłką firmy Drops Romance
Druty od rozmiaru 3,5 do 8,0 włącznie plus żyłki o długości 60, 80 i 100cm
A to dodatkowa żyłka o długości 40cm - zamówienie specjalne na czapki ;)
Jestem szczęśliwa.
W sekrecie Wam napiszę, że prezent będzie jeszcze jeden, ale w późniejszym terminie. Bo moja mama w ramach prezentów zarządziła zbiórkę pieniędzy na krosno hafciarskie. Pieniądze już są, teraz czekam na krosno, które ma do mnie dojechać w kwietniu. Czemu dopiero w kwietniu? Ano bo moja mama z bratem chcą kupić porządne, duże krosno z obracaną ramą i regulowaną wysokością i przywieźć mi je jak przyjadą na Wielkanoc.
Jakoś wytrzymam do tego czasu, a potem będę MEGA szczęśliwa :D:D:D

Bardzo dziękuję za wszystkie pozostawione komentarze.
Małgorzata Zoltek - też mam taką nadzieję ;)
elakochan - prawda, warto było

Pozdrawiam


wtorek, 7 stycznia 2020

Projekt tajne przez poufne, czyli co powstawało nocami...

Generalnie w nocy się śpi. Są jednak tacy, którzy w nocy muszą pracować. Albo tacy (jak mój syn), którzy większość nocy przeznaczają na buszowanie w internecie, oglądanie filmów, tudzież nadrabianie szkolnych zaległości.
Są też tacy, którzy nocami zajmują się szeroko pojętym rękodziełem - haftowaniem, robieniem na drutach, wyrobem kartek okolicznościowych czy co tam jeszcze.
Kiedyś i ja siedziałam po nocach i haftowałam. Miałam ten komfort że nie musiałam wcześnie rano wstawać do pracy i mogłam "produkować" różnego rodzaju hafty mniejsze i większe, brać udział w zabawach.
Potem urodziła się najmłodsza pociecha, moja tarczyca zwariowała i ja przestałam być "nocnym Markiem". W dzień byłą praca i dom oraz opieka nad dzieckiem, noce przeznaczałam na odsypianie zmęczenia a i tak często-gęsto padałam na twarz. Czas na hobby zdecydowanie się skurczył...
W sierpniu przyjechała do nas moja teściowa, która zdecydowanie bardzo odciążyła mnie od obowiązków domowych. Nie powiem, że robiła wszystko (czyli pranie, sprzątanie, gotowanie). Aż tak dobrze nie było. Ale dzięki temu ze poodkurzała podłogi, wypróżniła zmywarkę czy obrała ziemniaki do obiadu ja miałam więcej czasu by spokojnie usiąść, odpocząć czy wręcz zająć się swoim hobby.
Chciałam teściowej jakoś się odwdzięczyć i postanowiłam "własnymi ręcami" zrobić jej coś na drutach. Mąż poparł mój pomysł i pomógł mi w wyborze tego, co miało zostać zrobione.
Postanowiłam, że całe przedsięwzięcie będzie do końca owiane tajemnicą. Po pierwsze chciałam teściowej zrobić niespodziankę. A po drugie jako jednak - mimo wszystko - wciąż początkująca dziewiarka bałam się, że coś nie wyjdzie i z prezentu wyjdą nici. Jakbym potem wyglądała przed teściową...
Włóczki zakupiłam około mnóstwo:
 I gdzieś w połowie października zaczęłam swój projekt tajne przez poufne:
Z wiadomych powodów o których było wyżej dziergałam głównie późnym wieczorem. Troszkę szlag mnie trafiał, kiedy nasza babcia chodząca w swoim własnym domu spać z kurami (20.00), u nas potrafiła przesiedzieć i do 24.00. Wieczór stracony. Pozostawały weekendy - głównie piątki i soboty, kiedy mogłam przesiedzieć i do 2.00 w nocy bez uszczerbku snu.
Jak na początkującą dziewiarkę nie obyło się bez prucia, ale włóczka super współpracowała więc można było pruć i robić bez końca.
W połowie drugiego kwadratu poncza trochę się obawiałam, że nie zdążę. Był początek grudnia, a trzeba było jeszcze dokończyć kwadrat, zszyć, wyprać, wysuszyć.
I tu zaczęły się schody.
Okazało się nie wiedzieć czemu, że drugi kwadrat wyszedł większy niż ten pierwszy:
 To było widać już na pierwszy rzut oka, a co dopiero po przyłożeniu dwóch części do siebie:
Szukałam porady na grupach rękodzielniczych i generalnie każdy mówił co innego. A to żeby spruć i zrobić od nowa, co oczywiście w tym przypadku nie wchodziło w grę. Ato, że po zszyciu i wypraniu się naciągnie...
Zaryzykowałam, zszyłam. I nagle ZONK - szwy idą po prawej stronie zamiast po lewej. Więc znów prucie i zszywanie - tym razem poprawnie. Dorobiłam golf. Przymierzyłam i stwierdziłam, że tak na oko to jest ok:
Pozostało więc pranie i suszenie.
Producent włóczki zalecił pranie (może być w pralce) w temp. 30 stopni i wysuszenie na płasko.
Po wypraniu jednak i 4 dniowym suszeniu okazało się, że całe ponczo lekko się naciągnęło i przód jest zdecydowanie dłuższy niż tył.
Mąż był całym ponczem zachwycony i stwierdził, że mam coś wykombinować, żeby było dobrze. Aby ratować robótkę postanowiłam spruć kilka rzędów przodu. I wiecie co? Okazało się, że to wcale nie był głupi pomysł. Ponczo na modelce (i zarazem właścicielce) wygląda o niebo lepiej niż na mnie:
Może nikt nie będzie dociekał dlaczego z tyłu jest więcej ażuru niż z przodu...
Ponczo udało mi się zrobić z sukcesem - mimo wszystko, ale to jeszcze nie koniec tajnych projektów.
Podczas gdy ja potajemnie dziergałam poszczególne części poncza mojej teściowej zamarzył się "komin", a raczej taki szyjogrzej, ale żeby spod kurtki wyglądał na golf...
Po porażce z kominem dla męża, który najpierw go chwalił a potem schował na dno szafy by w końcu podarować własnej matce, podeszłam do tematu bardzo sceptycznie.
Po raz kolejny przekopałam internety i trafiłam na blog Otulove, którego autorka w ramach zabawy "Jeden motek" pokazywała różne modele szyjogrzejków. A że miałam akurat aż dwa motki kawowego acrylu postanowiłam spróbować taki szyjogrzejek wykonać. Oczywiście też w sekrecie:
Pierwsze koty za płoty - jak zwykle okazało się, że golfik za szeroki i trzeba zaczynać od nowa. Na szczęście taki mini-golfik to nie ponczo czy sweter i kilka dni wystarczyło bo skończyć całość, pochować nitki i jeszcze wyprać.
Oto szyjogrzej na modelce:
Nie wiem jak ponczo, ale ten golfik będzie nosić na pewno ;)
Muszę przyznać, że zarówno ponczo jak i szyjogrzej robiło się świetnie, ale na długi czas mam dość takich tajnych projektów. Zdecydowanie w nocy wolę spać....

Bardzo serdecznie Wam wszystkim dziękuję za złożone życzenia świąteczne i noworoczne!!
Pozdrawiam serdecznie

środa, 1 stycznia 2020

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!!!

W 2020 roku życzę Wam:
- 12 miesięcy bez choroby,
- 52 tygodni bez stresu,
- 366 dni szczęścia,
- 8760 godzin bez kłótni,
- 525600 minut uśmiechu na twarzy, 
- 3153600 sekund miłości
~♡~☆~♡~☆~♡~

Iskierka z rodziną

(zdjęcia zapożyczone z internetu)