sobota, 30 lipca 2016

Wakacji tydzień drugi...

Drugi tydzień wakacji rozpoczęliśmy bardzo pracowicie, bo remontem u mojej mamy. Wprawdzie tapetowaliśmy (tzn mój mąż tapetował, a syn mu pomagał) tylko jeden pokój, ale jak to zwykle bywa bałagan był w całym mieszkaniu:
Po całych dwóch dniach pracy pokój był gotowy - tapeta na ścianie, meble poustawiane, w meblach poukładane. Bałagan - brak. Efekt - baaaaaaaardzo zadowalający:
Kolory na zdjęciu są strasznie przekłamane. Na domiar złego ja upieram się, że na tapecie są fiolety, a mój mąż twierdzi że to brązy :D
W drugim dniu tapetowania ja dyplomatycznie wycofałam się na z góry upatrzone pozycje, czyli pod pretekstem tego, żeby ciekawska i "pomocna" Olivia nie przeszkadzała w pracy ewakuowałam się wraz z małą do dawno, ale to naprawdę dawno niewidzianej koleżanki.
Niejako na przeprosimy niosłam drobny upominek:
Oczywiście jak to zwykle bywa - obrazki miałam 3 a fotkę zrobiłam jedną... O reszcie zapomniałam i dlatego fotka ta sama co dwa posty temu.
Czy się podobał to nie wiem. Mam nadzieję że tak ;)
Wracając do domu szłyśmy alejkami Parku Miejskiego:
Odwiedziłyśmy plac zabaw oraz jeden z parkowych stawów - teraz pięknie odnowiony:

Kilka następnych dni było ciepłych i wybraliśmy się na spacer po Bytomiu - moim mieście rodzinnym. Wprawdzie urodziłam się w Tychach, ale to właśnie w Bytomiu spędziłam niemal całe swoje życie.
Rynek z fontanną i Śpiącym Lwem


I troszkę historii:


Na koniec zajrzeliśmy do bytomskiej Galerii Agora, która wybudowana została w miejscu, w którym jeszcze w roku 1979 stały przepiękne zabytkowe kamienice:
Budynek Agory jest bardzo nowoczesny i naprawdę piękny, ale niestety nijak nie pasuje do sąsiadujących z nim zabytkowych kamienic:
A w środku czekają na dzieci nie lada atrakcje:
Oczywiście Olivia musiała skorzystać :D

Dziękuję a Waszą obecność i komentarze.
Pozdrawiam serdecznie już niestety z domu ;)


czwartek, 21 lipca 2016

Wakacje, znowu są wakacje.... tydzień pierwszy

A na wakacjach czas płynie zupełnie inaczej... Przeważnie za szybko :)
Niby ma się duuuuuużo wolnego czasu, ale okazuje się, że na niektóre rzeczy wciąż go brakuje. Mnie brakuje czasu na haft. Miałam nadzieję, że zrobię szybko jeden mały obrazek, ale tak naprawdę nie ma kiedy. Są inne rzeczy do zrobienia...
Podróż z "atrakcjami" i spotkaniami rodzinno-towarzyskimi opisałam Wam w poprzednim poście. Czas więc na relację z pobytu na wakacjach :)
Jak już wiecie u celu podróży (czyli u moich teściów) zawitaliśmy w niedzielę wieczorem. Podczas całej podróży mieliśmy pogodę jak marzenie.
Poniedziałek również przywitał nas gorącym słońcem i dlatego pozbieraliśmy dzieci (moje i szwagra) i pojechaliśmy na ogródek teściów.
Dzieci miały tam takie atrakcje:
Basen wybudowaliśmy lat temu 10 i co lato dzieci od szwagra mają tam niezły ubaw.
Niestety pod wieczór zrobiło się zimno i w trybie przyspieszonym musieliśmy wracać do domu. Wtorek zaczął się ulewnie - lało już od 3 w nocy i niestety zostaliśmy skazani na siedzenie w domu.
W środę czekała mnie kolejna "atrakcja" - wizyta z mamą i bratem u notariusza w sprawie spadku po zmarłym ojcu - prawie 2 godziny tłumaczenia przepisów z prawniczego na "ludzkie" i podpisywania papierków...
W nagrodę brat postawił nam "małą" pizzę...
Czwartek upłynął nam (mnie i mamie) pod znakiem załatwiania formalności w bankach związanych z koniecznością pozamykania spraw po tacie. Na szczęście mąż z dziećmi zostali u teściów...
Na piątek mieliśmy zaplanowany wypad do Oświęcimia:
Niech to zdjęcie wystarczy Wam za relację z tego miejsca mordu i cierpienia milionów istnień...
W Oświęcimiu byliśmy ja z mężem, nasz 16 letni syn i jego równolatek kuzyn. Pogodę mieliśmy w kratkę - słońce, chmury, deszcz, chmury, deszcz i znów słońce...
Olivia nie była z nami, bo jest stanowczo za mała na takie widoki, za to pojechała z moją mamą do cioci - tramwajem, który widziała pierwszy raz w życiu. Tym samym nie narzekała na brak atrakcji.
Fotek małej i "tlamwaja" niestety brak, bo babcia nie wpadła na to by jakieś zrobić...
Za to w niedzielę przy pięknej pogodzie ochrzciliśmy naszą Zosieńkę, czyli córkę mojego brata, która urodziła się 20 maja:
Matka chrzestna (czyli ja) oczywiście nie byłaby sobą gdyby do prezentu nie dołączyła swojego dłubania:
 Podobno małej Zosi bardzo się misio spodobał ;)
I to by było na tyle relacji z pierwszego tygodnia wakacji ;)

Dziękuję za wszystkie komentarze.
Pozdrawiam Was wakacyjnie (i wreszcie słonecznie)


środa, 13 lipca 2016

Podróż za jeden uśmiech...

Jestem na urlopie w Polsce. Nasza podróż kosztowała wprawdzie więcej niż "jeden uśmiech", ale mieliśmy troszkę przeżyć i ten tytuł idealnie tu pasuje....
Ale po kolei.
Zaplanowaliśmy urlop pomiędzy 10 a 30 lipca. Nie licząc ostatniego naszego krótkiego pobytu w Polsce, związanego z pogrzebem, to ostatni raz byliśmy tam 5 lat temu... Trochę obawiałam się podróży z czteroletnim dzieckiem. Wprawdzie "jakoś" przeżyliśmy najpierw 13h jazdy do PL a potem 17h jazdy powrotnej, ale było to w nocy i w dodatku busem. Teraz chciałam jechać za dnia (w nocy już mam problemy ze wzrokiem) i własnym autem.
Chciałam też skorzystać z okazji i odwiedzić znajomych i rodzinę mieszkających "na trasie".
Wymyśliłam więc, że wyjedziemy w piątek 8 lipca wieczorem i prześpimy się u mojej koleżanki z podstawówki mieszkającej w Werl. Oczywiście mieliśmy być tam na tyle wcześnie, żeby spokojnie posiedzieć, pogadać, powspominać stare czasy. Rano mieliśmy wstać i wyruszyć w dalszą drogę. Najpierw do kuzyna do Kassel a potem do podzgorzeleckiej wsi do cioci i wujka. Po drodze miałam zaplanowanych kilka atrakcji, jak na przykład Statua Herkulesa w Kassel, wieża widokowa w Jenie czy muzeum motoryzacji i Dreźnie...
W Polsce mieliśmy zaproszenie do kolejnych znajomych - do Wrocławia na obiad i później najpierw do mojej mamy a na końcu do teściowej...
Tyle plany.
Wyjechaliśmy z prawie 1,5h opóźnieniem, bo oczywiście się nie wyrobiliśmy. Niby bagaże spakowane, ale mąż zapomniał tego, syn tego, ja musiałam coś dopakować...
Pakowanie do samochodu też nie było łatwiejsze - ta torba tam, ta siam, tę będziemy wyciągać, ta pojedzie dalej, w tej są prezenty, a w tej jeszcze coś innego...
Wreszcie wyruszyliśmy. Szczęśliwi że już jedziemy, ucieszeni spotkaniem ze znajomymi...
Przejechaliśmy 20km i zepsuł nam się samochód... Ruchliwa autostrada A4 w kierunku Utrechtu i my stojący na poboczu, z gotującą się wodą w chłodnicy - nic zabawnego.
Telefon do "naszego" mechanika, od którego nie dawno odbieraliśmy samochód z przeglądu - poczta głosowa. Raz, drugi i trzeci to samo.
Telefon na pomoc drogową... Przyjechali, odholowali nas do warsztatu i kazali czekać...
Minęła godzina, dwie, a my nadal czekamy. Panowie wciąż radzą, oglądają, robią przejażdżki, a my cali w nerwach czekamy... Wreszcie diagnoza - tym samochodem dalej nie pojedziemy...
Po pół godzinie pojawiło się światełko w tunelu i nadzieja na dalszą drogę - obiecano nam samochód zastępczy.
Przyznam się, że szczęka mi opadła, bo tego się nie spodziewałam.
Gdy minęło kolejne pół godziny szczęka opadła mi jeszcze bardziej. Dostałam samochód zastępczy - Ford Focus Wagon, rocznik 2015...
Panowie z pomocy drogowej byli tak uprzejmi, że pomogli nam się przepakować, oraz wytłumaczyli mi jak się taki samochód prowadzi. I to nie ma nic śmiesznego, bo jak się ktoś przesiądzie z Citroena Xsara Picasso rocznik 2000 na takiego Forda Focusa rocznik 2015 to będzie wiedział o co chodzi...
U koleżanki w Werl byliśmy o 23.45...
W prezencie Agnieszka dostała ode mnie taki (znany wam już) obrazek:
Siedzieliśmy do 3.00 nad ranem. Oczywiście skutek był taki, że następnego dnia wstaliśmy stosunkowo późno i w efekcie zabrakło już czasu na wizytę w Kassel u kuzyna. On też musiał gdzieś wyjść, odłożyliśmy więc wizytę na inny (bliżej niesprecyzowany) termin.
Podarowaliśmy sobie również zaplanowane atrakcje turystyczne i popędziliśmy prosto do rodziny do wsi pod Zgorzelcem. Popędziliśmy to wyraz trochę na wyrost, bo starałam się jechać zgodnie z przepisami...
U cioci i wujka byliśmy koło godziny 20.00. Poszliśmy spać w okolicach 24.00. Rano wstaliśmy o 8.00, zjedliśmy śniadanie, odwiedziliśmy cmentarz i chcieliśmy od razu wyjechać, ale ciocia zrobiła jeszcze kawę, pokroiła ciasto...
Wreszcie około godziny 12.30 mogliśmy wyjechać.
Zaproszeni byliśmy do Wrocławia, do Iwony z bloga "Pomieszane-poplątane".
Umówione byłyśmy już dawno, bo umawiałyśmy się jeszcze w kwietniu, zanim zmarł mój tata. Miałyśmy się spotkać na "wymiance", bo jedna dla drugiej robiła coś na zamówienie. Teraz była okazja by się wreszcie osobiście poznać, porozmawiać i wymienić naszymi pracami.
I tak ja robiłam na zamówienie metryczkę dla jej nowo narodzonej córeczki Lilianki:
Czcionkę, jej kolor oraz rozmieszczenie napisów Iwonka wybrała sama.
Ja dostałam od Iwonki wymarzoną piękną chustę Virus, w wybranych przez siebie kolorkach:
Zdjęcie pochodzi z prywatnej wiadomości na fb i jest dziełem Iwony.
Dodatkowo zostaliśmy poczęstowani pysznym obiadem oraz własnoręcznie upieczonym ciastem i spędziliśmy popołudnie w bardzo miłym towarzystwie.
Szkoda było wyjeżdżać w dalszą drogę, ale jak mus to mus...
Dzięki "ułatwieniom" w postaci bramek na autostradach odległość 198 km pokonaliśmy w "tylko" 2,5 h (2 h jazdy, 30 minut stania w korku na bramkach)...
W efekcie do mojej mamy wpadliśmy jak po przysłowiową sól i zmęczeni pojechaliśmy do celu podróży, czyli do teściowej...
Podróż z "przystankami" ma swoje plusy i minusy. Fajnie jest móc się u kogoś zatrzymać i przenocować, ale z drugiej strony trzy dni w drodze bywa męczące...
Mam nadzieję że was nie zanudziłam naszymi "przygodami".
Trzymajcie kciuki, by reszta urlopu minęła mniej stresująco :)

Dziękuję Wam za wszystkie życzenia dla mojej córci. Dziękuję również za ciepłe słowa pozostawione pod adresem moich prezentów. Nie macie pojęcia jak się to miło czyta...
Anek73 - jak wrócę z urlopu to podeślę (jak nie zapomnę)
Malgorzata Zotlek - u nas niby też obowiązek jest od 5 lat, ale wszyscy posyłają od 4 bo dziecko musiałoby przez ten rok siedzieć w domu





wtorek, 5 lipca 2016

Pożegnanie z przedszkolem i czwarte urodzinki

Od kilku dni zbieram sie do napisania posta i jakoś zawsze coś innego zaprząta moją uwagę. Ale dziś muszę już napisać, bo obiecałam pokazać Wam jak oprawiłam Miśki i co powstało z jednego hafciku.
W ubiegły piątek moja córcia pożegnała się z przedszkolem, do którego uczęszczała całe dwa lata. Najpierw to było "na pełen etat", czyli od poniedziałku do piątku od godziny 7.00 do prawie 17.00, a od listopada tylko 2 razy w tygodniu od 8.00 do 13.00.
Jak nakazuje holenderska tradycja dziecko które kończy 4 latka przestaje chodzić do przedszkola i idzie do szkoły.
W związku z tym organizowane są tzw "traktaties" - rodzice dziecka przygotowują prezenty dla opiekunek oraz dzieci z grupy.
Jak już wiecie ja dla pań haftowałam miśki:
Po podpisaniu i odpowiedniej "obróbce" (pranie, prasowanie, oprawianie) prezentowały się tak:
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale... fotografowałam to wszystko i pakowałam o 2.00 w nocy, po skończonym (i przegranym niestety w rzutach karnych) meczu Polska-Portugalia. Proszę o wyrozumiałość...
Wracając do prezentów, to każdy obrazek wraz z czekoladkami Milka został zapakowany w ładny papier w róże i dodatkowo ozdobiony odpowiednim wierszykiem:
Przyznam się, że trochę bałam się tego, że coś mi nie wyjdzie z klejem (jakieś pomarszczenia czy widoczne ślady) i dlatego karteczki z tekstem poprzyklejałam przy pomocy ozdobnych naklejek:
To tyle jeśli chodzi o opiekunki.
Dla dzieci przygotowałam paczuszki w których były soczki w kartoniku, ciasteczka, baloniki i gwizdki. Oprócz tego musiałam do każdej paczuszki dołożyć coś, co świadczyłoby o tym od kogo to jest i z jakiej okazji...
Pamiętacie ten hafcik?
Po wypraniu i wyprasowaniu "pokroiłam" go na 10 jednakowych prostokącików, z których zrobiłam mini-karteczki:
Haft przykleiłam przy pomocy taśmy dwustronnej i dodatkowo ozdobiłam narożnikiem. Baza ma kolor stonowanej żółci, ale oczywiście na zdjęciu nie da się złapać tego koloru...
W środku przykleiłam (tak, tak, już klejem ;) )karteczki z wierszykiem. Treść wierszyka mówi o tym, że Olivia już wkrótce kończy 4 latka, że w przedszkolu super się bawiła, ale już jest szczęśliwa że idzie do szkoły (to tak w wolnym przekładzie)
 Karteczki były wszystkie jednakowe:
 A było ich aż 10 szt:
Tak prezentowała się całość, czyli prezenty dla dzieci oraz opiekunek:
Nieskromnie się przyznam, że opiekunki były zachwycone swoimi prezentami.
Na pożegnanie jeszcze pamiątkowe zdjęcie:
To było w piątek, a w sobotę moje dziecię miało swoje czwarte urodzinki:

Oczywiście nie mogło obyć się bez atrakcji. Był więc tort z ulubionym motywem "Krainy Lodu":

 Było gorączkowe rozpakowywanie prezentu:
I na koniec radość wielka z wymarzonego Zamku Canterlot (My Little Pony):
Radość dziecka - BEZCENNA :)

Anek73 - z tym wykańczaniem to nie jest u mnie tak różowo jak myślisz. Tak naprawdę to wykańczam tylko to, co muszę, czyli wszystko co idzie na prezent lub jest haftowane pod konkretne zamówienie. Malwami mogę się podzielić, bo sama je od kogoś dostałam. Padaj tylko email
Zaklęta Igiełka - może hurtowo to nie, ale aż 3 ;)
Ewa Staniec-Januszek - nie mam czasu na nudę, a ostatnio zauważyłam u siebie krzyżykoholizm.... jak nie mogę haftować to jestem chora... :D
Aginezy - właśnie dlatego go haftuję, kocham go za te kolory
Sztuka w papilotach - rzuć pracę zawodową ;)

Wszystkim wam serdecznie dziękuję za komentarze.
Pozdrawiam