poniedziałek, 21 lipca 2014

Weekendowy stres....

Dziś nie mam Wam co pokazać. Nie mam się czym pochwalić bo bardzo malutko przybyło krzyżyków na obu kanwach. Miałam nadzieję, że w weekend sobie pofolguję, a tymczasem zrobiłam raptem aż 5 krzyżyków na kanwie z lewem...
Na więcej brakło czasu....
No, ale że w tytule posta jest stres wypadałoby napisać co mnie tak zestresowało....
Zaczęło się w czwartek, gdy po powrocie z pracy usłyszałam o katastrofie samolotu lecącego z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Został zestrzelony na wysokości Ukrainy, zginęło 298 osób, w tym 193 Holendrów...
Ja od 7 lat mieszkam na terytorium Holandii, 32 km od amsterdamskiego lotniska. Na początku czerwca zabukowałam synowi bilet na samolot do Polski... Pół nocy nie spałam rozmyślając nad tym, czy aby dobrze zrobiłam... wprawdzie syn miał wylecieć z Eindhoven, a Katowice nie leżą w bliskim sąsiedztwie z Ukrainą, ale... całą noc śnili mi się Talibowie porywający samolot....
Cholera, trzeba było posłać go busem, albo wykupić bilet na SINDBADA...
W piątek w pracy dowiedziałam się, że troje nastolatków, pasażerów pechowego lotu pochodziło z naszej gminy....
Wieczorem usłyszałam wiadomość o wypadku SINDBADA, który najpierw uderzył w tył innego autokaru, później zmiótł z przeciwległego pasa jakiegoś busa aby na koniec stoczyć się ze skarpy. Zginęło 10 Polaków...
Jasna cholera...
W sobotę mąż wybrał się na męską imprezę pożegnalną. Kumpel zjeżdża na stałe do PL. Zadzwonił o 1 w nocy, bym po niego pojechała....
Najpierw obudziła się Olivia, którą musiałam na nowo utulić, a potem... okazało się, że w samochodzie nie ma nawigacji!!! Jak o 1 w nocy trafić w małą uliczkę w samym sercu dzielnicy wielkiego miasta, gdy się tam nigdy nie było???? Poklęłam po nosem, ale pojechałam licząc na to, że mam system map w smartfonie i w 90% przy wjeździe do miasta stoją mapy....
W połowie drogi dogoniła mnie policyjna nyska.... "Dobry wieczór, dokumenty, balonik, gdzie Pani jedzie"...
Na szczescie nie kazali mi wysiąść z samochodu, bo pewnie z nerwów nie wystałabym na nogach... Panowie pojechali, a ja odnalazłam mapę i ulicę na niej. I w tym momencie telefon - dzwoni syn: "Mamo kiedy przyjedziesz, bo my z Olivią obejrzeliśmy już wszystkie bajki"....
Zanim poszłam spać była 4.00 nad ranem...
W niedzielę czekało mnie pakowanie i wyjazd na lotnisko. Po drodze wstąpiliśmy do znajomych na kawę. Oni wszyscy się śmiali, a ja miałam gulę w brzuchu, która ustąpiła dopiero wtedy, jak o 22.30 zobaczyłam syna na skype - całego i zdrowego i co najważniejsze zadowolonego....
Dopiero wtedy stres odpuścił....
A rano do pracy....
Ale żeby nie było tak całkiem bez zdjęć to pokażę Wam kawałek lotniska:
Moment wsiadania do samolotu. Ten w kółeczku to mój syn.
Kołowanie na pas startowy i wylot.
Olivia podziwiała wielkość samolotu ;)

Na komentarze odpiszę następnym razem :)

Pozdrawiam serdecznie


9 komentarzy:

  1. Nigdy nie leciałam samolotem i lecieć ie zamierzam - najpierw z powodu filmu "Oszukać przeznaczenie", później po tym, jak na rosyjskich stronach obejrzałam zdjęcia ciał po wypadku w Smoleńsku... Niech wszyscy mówią, że histeryzuję - moja sprawa!
    Autokarów się boję. Kiedyś jeździłam - do Włoch, do Francji... a potem przeczytałam o wypadku polskiego autokaru, który spadł w przepaść, bo kierowcy wjechali w drogę dla samochodów osobowych - jeden z nich miał 21 lat i prawo jazdy od 8 miesięcy :( Skończyło się moje podróżowanie autobusami...
    Na szczęście mam prawo jazdy i jeżdżę. Codziennie od 18 lat. Wypadku nigdy nie miałam, ale boję się idiotów. Boję się TIRowców, którzy w terenie zabudowanym pędzą 80 i 100 na godzinę - przed moim domem. Boję się idiotów, którzy - gdy zwalniam do 50 po tablicy miasta - dojeżdżają do mojego samochodu, błyskają światłami i trąbią... Boję się, że w razie wypadku wcale nie zginie winny idiota, ale właśnie niewinni ludzie :(
    Stres taki codzienny... wolę o tym nie myśleć, ale... w czwartek jechaliśmy po kamienie do Złotego Stoku - droga 20 km przez wioski i góry, same zakręty... TIR z dwoma naczepami jechał metr za mną, usiłowałam uciekać na odcinkach bez ograniczeń, ale wtedy pędził i piskiem hamulców.... skończyło się to tym, że zjechałam na pierwsze wolne miejsce po prawej stronie, a wracałam nadkładając 30 km (czyli w sumie 50), żeby jechać inną drogą - bez ciężarówek :(
    Stres...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wolno się tak nakręcać! Po co sobie krzywdę robić? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Znam ten stres, jak leciałam pierwszy raz samolotem, to cała dygotałam, żle się czułam, na wszystkich patrzyłam i modliłam się by nie spaść, bo to pewna śmierć, co innego samochód czy autobus, jakoś zawsze jest nadzieja że się przeżyje, ale samolot, żadna! Wtedy poleciałam pierwszy i ostatni raz samolotem! Wolę autobusy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Strasznie Ci współczuję jak pomyślę co przeżyłaś... wiem doskonale jak to jest bo ja jak nikt na świecie potrafię się nakręcać... na szczęście wszystko dobrze zie skończyło i oby tka było zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja kochana Iskierko boje sie teraz zalozyc buty nawet i wyjsc z domu - dobrze ze sie skonczyl twoj stres dobrze - buziaki sle Marii - a wizzarem przeleciam oj przelecielam ale zawsze z dusza na ramieniu

    OdpowiedzUsuń
  6. To fakt stres był..no ale tak jest z wyobraźnią..hmm..w związku ze swoją pracą trochę się o różnych wypadkach nasłucham i na szczęście od jakiegoś czasu staram się nie zwracać uwagi, bo gdybym dobierała sobie do głowy, oszalałabym..choć na pewne sprawy i tak nie ma rady i przeżywam stres...Dobrze, że wszystko tak się skończyło:)

    OdpowiedzUsuń
  7. nie dziwię się twoim obawom :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurcze, rzeczywiście stresujący weekend miałaś, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobrze , że już po wszystkim , ale stresu i nerwów nie zazdroszczę. Pozdrawiam gorąco!!!

    OdpowiedzUsuń