środa, 5 lutego 2020

Szpitalne haftowanie

Nie wiem czy już wam kiedyś pisałam, ale mój syn od lat 10 trenuje piłkę nożną w lokalnym (czytaj - wiejskim) klubie piłkarskim. Robi to z mniejszymi i większymi sukcesami. Dwa razy w tygodniu godzina treningu - zima, nie zima, nie ma zmiłuj. I w każdą sobotę mecz z drużyną na podobnym poziomie wiekowym. Raz u siebie raz na wyjeździe.
Ostatnio dostał nawet propozycję ukończenia szkolenia na sędziego młodzików. Szkolenie ukończył i dodatkowo co sobotę rano chodził sędziować mecze młodszych grup.
Niestety jak to bywa w życiu każdy piłkarz (i w ogóle sportowiec) narażony jest na różnego rodzaju kontuzje. Tak było i z moim synem.
W grudniu 2018 roku przydarzyła mu się dość bolesna kontuzja kolana. Podczas sobotniego meczu kolano mu jakby uciekło w stronę przeciwną do jego ruchu. Ledwo przyjechał do domu na rowerze - tak go bolało. Najpierw chłodziliśmy opuchliznę, a potem wysmarowałam go maścią przeciwbólową. W poniedziałek zamiast do szkoły poszedł do lekarza rodzinnego i standardowo dostał PARACETAMOL. 
Klub zorganizował mu 1 (słownie - jedną) wizytę u klubowego fizjoterapeuty, a rodziny kazał opuchliznę chłodzić i nogę przez parę dni oszczędzać. Po kilku tygodniach zalecono fizjoterapię. 
Po 3 miesiącach zażądałam skierowania do ortopedy. Oczywiście był rentgen, po którym lekarz stwierdził że syn ma naderwane ścięgno krzyżowe i ze ma chodzić na fizjoterapię aż do wakacji, a po wakacjach próbować wrócić do sportu.
Jak się pewnie domyślacie fizjoterapia kompletnie nic nie dała. Mało tego - kolano zaczęło "uciekać" mu nawet przy normalnym chodzeniu, o jeździe na rowerze mógł zapomnieć. Pierwsza próba powrotu do treningów skończyła się po 15 minutach rozgrzewki - kolano znów "uciekło" i spuchło.
Tym razem od razu poszliśmy do ortopedy, który zlecił zrobienie rezonansu magnetycznego.
Diagnoza brzmiała - całkowite zerwanie ścięgna krzyżowego plus pęknięcie łękotki. 
Zalecane leczenie - operacja.
Termin operacji 21 stycznia 2020.
I tak oto znalazłam się z synem w szpitalu w Utrechcie, na oddziale ortopedycznym.
Była 7.15 jak zostaliśmy wpuszczeni na oddział. Synowi zostało przydzielone łóżko, pani pielęgniarka wypytała o milion rzeczy, zmierzyła ciśnienie i temperaturę oraz poinformowała jak to wszystko mniej więcej będzie przebiegać. Czyli mniej więcej o której będzie operowany i kiedy pójdzie do domu.
Okazało się, że trochę to potrwa i ze generalnie to nie muszę tam siedzieć i czekać, bo jak już syn wróci na salę to dadzą mi znać.
Niestety powrót do domu nie bardzo mi się opłacał. Poszłam więc na oddział i usadowiłam się w poczekalni. Były tam bardzo wygodne fotele, stał automat z kawą. W perspektywie miałam około 2h czekania. Miałam telefon, słuchawki i oczywiście wszystko co hafciarka potrzebuje do szczęścia - kanwa, tamborek, igła, mulinki i schemat.
I czas, by zacząć SAL Kakaowy:
Zaczęłam tak energetycznie - żółtym kolorem.
Ledwo zaczęłam już miałam widownię - jedna z pielęgniarek nie mogła się powstrzymać i przyszła zapytać co robię :D
Z żółtym poszło dość szybko, potem były kolory brązowo-bordowe:
Tyle zdążyłam zrobić zanim dostałam informację ze syn już jest po operacji. Poszłam więc do niego do sali i czekając aż się całkowicie przebudzi z narkozy zaczęłam haftować koronkę...
Koronka dała mi trochę w kość, do haftowana była kolorem białym na białej kanwie... Na dodatek okazało się, że brakuje mi kilku kolorów których zapomniałam zamówić.
I tak na koronce powstały "dziury"...
Niestety z tego etapu zdjęć nie mam, haftowałam siedząc przy łóżku syna i czasami musiałam mu pomóc - a to łóżko niewygodne, a to spać już nie umie, a to noga boli, pić się chce, telefon się wyładował...
Potem dostał śniadanie, bo przed operacją musiał być na czczo:
Na końcu, o 16.00 okazało się, że jednak go wypiszą dopiero następnego dnia. Że jeszcze musi przyjść lekarz i fizjoterapeuta, że musi nauczyć się jak wstawać z łóżka, jak się ubrać, jak chodzić.
I tak się skończyło moje szpitalne haftowanie...
Minęły dwa tygodnie - zamówione muliny dotarły, ja w wolnych chwilach skończyłam motyw. Ale to już Wam pokażę, jak będę robić post zbiorczy.
Syn czuje się dobrze, okolice kolana przybrały piękny żółto-fioletowy kolor i noga trochę boli. Ale wczoraj byliśmy wyciągnąć szwy i wiemy ze na szczęście wszystko dobrze się goi.
Teraz czeka go rehabilitacja. Miał iść już dziś, ale rehabilitant się rozchorował. Więc pójdzie za tydzień.
A za 4 tygodnie rentgen i wizyta kontrolna u ortopedy który robił mu operację...

Dziękuję za Wasze komentarze
Promyk - mogłabym jeszcze wiele napisać o tym, jak bardzo szkolnictwo "tubylcze" różni się od polskiego i przeważnie są to różnice na plus. Choć są też i minusy, jak wszędzie ;)
Agula - każda zmiana to stres dla dziecka. Ja też nie lubię takich sytuacji...
Malgorzata Zoltek - w Holandii każda szkoła ma swój system nauczania i czasem jest tak jak u nas, że dzieci są z jedną nauczycielką 3 lata, ale w większości szkół są to 2 lata. Przeważnie grupy są łączone. Np 1 z 2 czy 4 z 5. Różnie to bywa. I jeszcze to, że aby zacząć szkołę dziecko nie czeka do początku nowego roku szkolnego, tylko idzie do szkoły dzień/dwa po swoich 4 urodzinach



5 komentarzy:

  1. Życzę Ci, by syn jak najszybciej wrócił do zdrowia. Niestety z własnego doświadczenia wiem, że leczenie urazów kolana to żmudna i trudna praca... Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo zdrowia dla syna! I żeby się to wyleczyło i nie odnowiło za jakiś czas, chociaż po czymś takim to chyba już zawsze będzie ta noga jakby bardziej wrażliwa na kontuzje... Ja jeszcze mojego SALu nie zaczęłam bu :/ ale liczę na pierwsze krzyżyki w następnym tygodniu, może jak mi dzieciarnia się wykuruje to wreszcie znajdę chwilę i siły przede wszystkim :/

    OdpowiedzUsuń
  3. dużo zdrówka dla syna,hafcik zapowiada się pięknie.Czekam na dalszą część...

    OdpowiedzUsuń
  4. Holenderska służba zdrowia... coś o niej wiem 😠

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mocno życzę, by syn czuł się coraz to lepiej, by już było dobrze, wierzę w to!

    OdpowiedzUsuń