piątek, 10 kwietnia 2020

Życie w dobie pandemii

Jaką mamy obecnie sytuację każdy widzi. Jedna mała bakteria rozłożyła świat na łopatki. umierają setki tysięcy ludzi, a kolejne tysiące (żeby nie powiedzieć miliony) siedzi w strachu zamknięta we własnych 4 ścianach.
Kilka dni temu ten strach przed wirusem dotarł i do naszego domu...
Jakieś 10 lat temu u mojego męża zdiagnozowano cukrzycę insulinooporną. Oczywiście facet, jak to facet - nie życzył sobie żadnych zmian diety, a do tego "kopcił" na potęgę (półtora paczki dziennie).
Tabletki owszem przyjmował, ale dietą czy ograniczaniem cukru szczególnie się nie przejmował i nie pomagały tu żadne prośby, groźby czy na siłę wprowadzane ograniczenia. Typowy bunt nastolatka - na złość mamie odmrożę sobie uszy.
Z roku na rok dostawał większą i większą dawkę leków, a doszedł do granicy, której przekroczenie grozi koniecznością przyjmowania insuliny w zastrzykach.
Po drodze jeszcze musiał rzucić palenie z powodu ostrego zapalenia gardła, chorych zatok i - jak twierdził lekarz-laryngolog - stanu przedrakowego gardła.
Z powodu tych wszystkich przypadłości zakażenie koronawirusem mogło by dla mojego męża skończyć się tragicznie.
Tydzień temu mąż źle się poczuł. Nie miał gorączki, żadnego kataru czy kaszlu. Za to bolało go w piersiach i miał problemy z oddychaniem.
Problemy były na tyle poważne, że nie mógł pracować, miał wrażenie że się przewróci i generalnie wrócił z pracy po 1 przepracowanej godzinie. Zmierzyliśmy cukier, temperaturę i ciśnienie. O ile te dwa pierwsze parametry były dobre (temperatura wręcz książkowa - 36.6), to ciśnienie już dobre nie było...
Zadzwoniliśmy do lekarza rodzinnego, a tam panika. Przyjąć nas nie chcieli, za to od razu zaczęli nam wmawiać, ze to na pewno objaw koronawirusa i że mamy wszyscy siedzieć w domu przez minimum 2 tygodnie.
Powiem wam szczerze, że się wystraszyłam. Do tego stopnia, że w gardle urosła mi wielka gula, której nijak nie umiałam przełknąć.
Wszyscy 4 zaczęliśmy mierzyć temperaturę niemal co godzinę. Ja zadzwoniłam oczywiście do swojej szefowej i powiedziałam jak się ma całą sytuacja. Zaleciła mi pomiar temperatury i pozostanie w domu przez 2-3 dni, a potem miałam dać znać, czy pojawiły się jakieś inne symptomy.
Żadne symptomy oczywiście się nie pojawiły i w czwartek niemal wymusiłam na lekarzu rodzinnym żeby nas przyjęli na wizytę.
Wizyta skończyła się podaniem nitrogliceryny pod język, wezwaniem karetki i zawiezieniem mojego męża do szpitala z podejrzeniem problemów z sercem...
I takim oto sposobem znaleźliśmy się w szpitalu...
Tam na szczęście wykluczyli zawał serca, ale też nie znaleźli nic niepokojącego i zostaliśmy odesłani do domu z receptą na leki obniżające ciśnienie, zmniejszające częstotliwość bicia serca i zmniejszające krzepliwość krwi.
Teraz męża czeka badanie, które nazywa się scyntygrafia mięśnia sercowego i okolic.
Na razie jednak na to badanie musimy czekać około 6 tygodni.
Dziś jednak dzwonił lekarz prowadzący i po zebraniu telefonicznego wywiadu o samopoczuciu mojego męża przepisał mu jednak i nitroglicerynę...

Moja gula w gardle ustąpiła, choć czasami się jeszcze pojawia. Tak jak dwa dni temu, kiedy wieczorem nie umiałam się skontaktować z moją mamą...
Myślałam ze to jednak nie mój mąż ale ja będę zaraz mieć zawał...
Później się okazało, że mama po prostu przysnęła sobie przed komputerem i nie widziała, że do niej piszę na GG (tak, są osoby, które jeszcze korzystają z GG), a później na messengera. Telefonu też nie słyszała, bo choć leżał bliziutko, to mama miała już wyjęty aparat słuchowy, bez którego jest niestety głucha jak pień.
Ocknęła się dopiero gdy zaczęłam dobijać się na skype. Sygnału nie słyszała, ale ekran komputera zaczął migać...

Z dobrych wiadomości, to przywiozłam sobie do domu moją córkę... Ona mieszka prawie 100 km od nas, jej chłopak służy w wojsku i obecnie przebywa na Curacao. Nie chciałam żeby w święta siedziała całkiem sama. Oczywiście wcześniej przeprowadziłam wywiad, czy nie jest przypadkiem chora czy przeziębiona, a na wejściu do jej domu zmierzyłam jej temperaturę...
Teraz jesteśmy w komplecie i jak na razie jest spoko - żadnych kłótni :D

Siedzenie w domu sprzyja haftowaniu, a haftowanie HEAD-a sprzyja niemyśleniu o problemach. Szczególnie jak są pojedyncze krzyżyki z kolorów "od czapy", takich na pierwszy rzut oka kompletnie nie pasujących do całości danego fragmentu. Aż ciężko czasem zgadnąć, co autor miał na myśli takim jednym pojedynczym, kompletnie innym kolorem.
Ale wystarczy spojrzenie na całość i od razu okazuje się, że każdy krzyżyk i każdy kolor mają sens.
Tak jak tu:
Przyznam się, że kilka takich krzyżyków "ni z gruszki, ni z pietruszki" udało mi się pominąć. Czasem celowo, czasem przez gapiostwo...
499 krzyżyków z 625 na długość.
95 krzyżyków z 403 na wysokość.
Końca nie widać...

Kochane moje, dziękuję za Wasze wszystkie komentarze.
Następny post będzie SAL-owy. Jak na razie mam zdjęcia tylko od 2 uczestniczek. Poczekam jeszcze do niedzieli, może znajdziecie czas na przysłanie zdjęcia Waszych postępów.

Pozdrawiam gorąco


4 komentarze:

  1. Dużo zdrowia Wam życzę :) Chyba każda z nas żyje w ciągłym napięciu i stresie związanym z pandemią Covid19. U mnie również nie obyło się bez strachu. Gdy pojawił się pierwszy przypadek w moim regionie córka złapała ospę. Na szczęście chwilę wcześniej młodsza również chorowała, więc jakiś zapas leków w domu był, niemniej starsza bardzo źle znosiła- gorączka po 40 stopni. Niemniej daliśmy radę :) Później szwagier wrócił z Włoch- znowu strach o siostrę i siostrzenicę. W ostatnich dniach kwarantannę przechodził sąsiad- również wrócił z zagranicy. Codzienne patrole policji, sytuacje w sklepach, odwołane lekcje i pierwsza komunia córki. Wszystko to potęguje nasz starach przed nieznanym. Mam jednak nadzieję, że w końcu to pandemiczne piekło się skończy, a my wszyscy wyjdziemy z tego mocniejsi. Pozdrawiam serdecznie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ciężkie chwile przeżyliście... ale doskonale cię rozumiem :) Mój mąż jest ratownikiem medycznym i w pierwszym tygodniu przeżyliśmy już jego kwarantanne.
    A haft piękny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niech to się w końcu skończy!
    Trzymam za Was kciuki - niech wszystko będzie dobrze!

    Wiem jak to jest. Jestem insulinooporna. Z brakiem odporności komórkowej. Ojciec cukrzyk 6 tygodni temu wrócił ze szpitala po zapaleniu płuc, mama z poważną chorobą serca, wiec opiekuję się nimi drżąc o wszystkich nas. To trudny czas, bo psychika pada pierwsza. Na święta udało nam się wyrwać z naszych 48 metrów kwadratowych na wieś, więc 4 dni ładowania akumulatorów na kolejne 3 tygodnie zamknięcia.
    Trzymajcie się zdrowo. Musi być lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana dużo zdrówka życzę dla całej rodzinki. Tak faceci myślą,że są niezniszczalni i wiecznie młodzi. Miałam cukrzycę ciążową w drugiej ciąży i dla mnie dieta i zastrzyki to była droga przez mękę. Całe szczęście ,że w miare dobrze zakończyło się to całe zamieszanie i nie byl to ani wirus ani zawał. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń