niedziela, 29 września 2019

Zadrutowałam się...

Dziś jeszcze nie pokażę Wam gotowego samplera z SAL-u Makaronowego. W ogóle dziś nie pokażę nic hafciarskiego. Dziś będzie drutowo i włóczkowo, bo nazbierało się trochę drutowych wyrobów i w końcu trzeba je pokazać...
Nie wiem czy pamiętacie, jak w styczniu i lutym chwaliłam się ponczo i czapką zrobionymi dla córki (kto nie pamięta link TUTAJ). Czapka byłą ze wzorem w kłosy, który niesamowicie mi się spodobał. Do tego stopnia, że postanowiłam też sobie taką wydziergać.
Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Wydziergałam sobie białą czapkę w kłosy z włóczki Drops Karisma.
Nie miałam się jednak jak nią pochwalić, bo selfie wychodziły okropne, a mąż niestety nie jest dobrym fotografem. I tak czapka leżała sobie w szafie aż do wczoraj.
Wczoraj odwiedziła nas najstarsza córka. I pewnie czapka dalej leżałaby w szafie, ale córka zaciekawiła się tym, co robię aktualnie na drutach... A na drutach "kończyła się" druga czapka w kłosy, tym razem bordowa, dla na zamówienie mojej mamy.
Córka zauroczona kłosami zgodziła się pozować. Dzięki temu mogę wam dziś obie czapki pokazać.
1. Biała czapka wzorem w kłosy z włóczki Drops Karisma 100% wełna:
Jak widać czapka zrobiona została z wydłużonym ściągaczem, tak by można było zawinąć do góry.
2. Czapka bordowa z wzorem w kłosy z włóczki Scheepjes Roma 100% Acryl, robiona podwójną nitką:
Modelka dziś rano wróciła do siebie zabrawszy ze sobą MOJĄ białą czapkę... Wychodzi na to, że muszę sobie zrobić nową...
Oprócz czapek zachciało mi się torby...
Jak jeszcze chodziłam na kurs holenderskiego to książki/zeszyty nosiłam w reklamówce. Niezbyt mi się to podobało.
Na stronie Dropsa znalazłam wzór na letnią torbę Seaside Life z włóczki Drops Paris, której miałam około mnóstwo. Postanowiłam sobie taką zrobić:
Drops Paris miałam 3 odcienie różowego i nie bardzo wiedziałam co z nich zrobić. Postanowiłam, że moja torba będzie właśnie w tych odcieniach i po kilku dniach miałam już niemal całość. Tu jeszcze bez uchwytów:
A tu już z uchwytami, zrobionymi wg wzoru, ale w odcieniach torby:
Znalazła się nawet modelka aby tę torbę pokazać "w akcji":
Niestety uchwyty się nie sprawdziły i choć parę razy niosłam w tej torbie zakupy to postanowiłam uchwyty zmienić. A że dziś po wyjeździe córki trochę się nudziłam, to przeszukałam internet, sprułam gorę torby i zrobiłam całkiem nowe uchwyty korzystając z porad na blogu Otulove:
Ta wersja uchwytów zdecydowanie bardziej mi odpowiada:
Przed wakacjami udało mi się dostać całą reklamówkę różnych włóczek, we wszystkich możliwych kolorach (niestety zdjęcia brak).
Niestety w większości jest to Acryl, ale dla początkującej dziewiarki każdy darmowy motek jest na wagę złota.
Szczególnie upodobałam sobie 2 wielkie niewiadomego pochodzenia motki:
Zrobiłam próbki, które później wyprałam w pralce w 60 stopniach. Jako że nic im się nie stało postanowiłam wykorzystać je na sweterki dla młodszej córki.
Próbki wyszły większe niż zalecane we wzorach i dlatego zrobiłam wg pomniejszonych wymiarów.
Na pierwszy ogień poszła włóczka niebieska:
Wzór Tickles ze strony Dropsa bardzo mi się spodobał i po kilku pruciach udało mi się zrobić reglan od góry i wyodrębnić rękawy. Do tego momentu wszystko było w miarę ok:
Modelka zachwycona a ja zadowolona, że sweterek wychodzi jak trzeba. Niestety dalej już nie było tak kolorowo... Zawierzyłam we wzór i zgodnie z nim zaczęłam sweterek, a raczej tunikę poszerzać. W efekcie wyszło troszkę workowato:
























Na dodatek zachciało mi się ażuru na dole i rękawach... Nie wyszło zbyt ciekawie, a że zaczęły się wakacje tunika powędrowała do szafy gdzie wisi do dziś...
Postanowiłam jednak się nie poddawać i zrobić coś z różowego motka. Tu już poszło zdecydowanie lepiej:
Wzór sweterka to Sweet Bay ze strony Dropsa. Oczywiście rozmiar też zdecydowanie zmniejszony, bo nie dość że moja córka jest bardzo szczupłą to pamiętałam lekcję z niebieską włóczką i nie poszerzałam już ani korpusu sweterka ani rękawów:
Wyszło prawie idealnie
Po sukcesie różowego sweterka przyjdzie pewnie czas na prucie i poprawianie tego niebieskiego. Chwilowo jednak postanowiłam zrobić inną część garderoby - skarpetki...
Niestety po 1 włóczka nie chciała współpracować, a po drugie kompletnie nie rozumiem opisu wzoru pięty na stronie Dropsa. Po 3 zamiast skarpetki zaczął mi w obwodzie wychodzić komin... poddałam się po 3 dniach.
Zamiast tego zrobiłam córci kapcie:
Wzór też z Dropsa - Bernie's Socks. Oczywiście nie wyszło idealnie i pewnie każdy jest inny bo nie umiałam się doliczyć rzędów (a oczywiście nie wpadłam na to, by zapisać), ale córka od zeszłego tygodnia intensywnie je eksploatuje ślizgając się w nich po całym domu.
Nawet się zastanawiam czy nie zrobić drugiej pary z podwójnej nitki....

To by było na tyle....
Aha - na przerób czeka 16 motków kolejnej wełny Dropsa - Big Merino w kolorze Marmur. Bedzie z tego ponczo w prezencie dla teściowej... Mam nadzieje ze sie spodoba.

Następny post będzie wybitnie hafciarski - obiecuję ;)

środa, 11 września 2019

Pasta SAL ciąg dalszy

Jako że dziś już 11 września czas na nasze SAL-owe zmagania.
Ostatnio nasze postępy pokazywałam w lipcu, w TYM poście. Czas pokazać dalej.
1. Cytrulina - Cytrulina Hand Made podesłała 3 motywy:



2. Natalia - Zaczarowany Papier  - wyhaftowała tyle:

3. Joanna - Cross Stitch czyli chwile nitkami malowane - może pochwalić się aż 3 hafcikami:





4. Anja - Anja - moje pasje podesłała jedno zbiorcze zdjęcie:
I na koniec moje postępy. Jak już pisałam w poprzednim poście miałam (i mam nadal) troszkę więcej wolnego czasu na hafty. Nie wiem jak długo to potrwa, ale na razie korzystam. 
Dzięki temu udało mi się nadgonić nasz SAL. I tak w ciągu 3 tygodni udało mi się wyhaftować wszystkie motywy. I teraz mogę się nimi po kolei pochwalić:


Jak możecie zauważyć po zdjęciach kilka z nas już swój sampler ukończyło. Postanowiłam jednak dać szansę tym uczestniczkom, które się nie wyrobiły w terminie, są krok za nami, albo po prostu zapomniały podesłać zdjęć.
Poczekam do końca miesiąca.

Dziękuję Wam za komentarze pod poprzednim postem. Pozdrawiam serdecznie

wtorek, 3 września 2019

Wakacyjne zmagania z... brakiem wolnego czasu.

Tytuł brzmi dziwnie, prawda? No bo niby jak to - wakacje i brak wolnego czasu??? Ano tak to czasem bywa, szczególnie gdy się jedzie na wakacje do rodziny.
Moje wakacje (od szkoły językowej) zaczęły się 19 czerwca ostatnim egzaminem. Potem były 3 tygodnie oczekiwania na wyniki i wreszcie JEST! ZDAŁAM!!
Zdolna ze mnie bestia tylko leniwa ;)
Ogromnie podbudowana zdanymi egzaminami zaczęłam żyć egzaminami moich dzieci.
One niestety jeszcze wtedy musiały się uczyć. Pozornie uzyskałam dodatkowe dwa dni wolnego. Dlaczego pozornie?
Wolne wprawdzie miałam, ale niestety nie tylko na hafty...
A to córka wymyśliła, żeby do szkoły jechać rowerem - moim tempem 15 minut, tempem Olivii 30 minut... Czyli godzina w plecy, bo nie dość że trzeba zajechać, to jeszcze trzeba chwilkę z dzieckiem zostać, a potem trzeba wrócić. A jak się już wróci to trzeba ogarnąć chaos pralkowo-zmywarkowy. Czyli tam wyjąć, tu włożyć, nastawić, powiesić... Znacie to prawda?
Potem mąż wyskoczył - tu pojedź, to mi kup, bo POTRZEBA.
W temacie hafciarskim na szybko musiałam skończyć, czyli wyprać i oprawić haft który przygotowywałam dla opiekunki do której moja córka chodziła w każdą środę po szkole, czyli wtedy kiedy ja miałam zajęcia językowe.
Wyszło tak:
Musiałam też skończyć "babola" wspomnianego w poprzednim poście, czyli nieudaną pamiątkę komunijną. Na szczęście nikt się (chyba) nie zorientował że coś tam jest nie tak. Obdarowane dziecko było bardzo szczęśliwe, a chyba o to w tym chodzi, prawda?
Na koniec musiałam zając się też sobą, ale o tym postaram się napisać w innym poście (który już w zasadzie jest napisany, ale czeka na korektę i opublikowanie).
Jak już pisałam czekałam na koniec roku szkolnego moich dzieci - całej trójki.
Na szczęście okazało się, że dzieci również są zdolne bestie (chyba po mamusi ;) ) i że oboje najstarszych zdało egzaminy końcowe bez problemu. Na dodatek syn złożył papiery na dalszą naukę w tej samej szkole, tylko na odrobinę innym kierunku.
Teraz mam w domu (w rodzinie, bo córka przecież się wyprowadziła) dwóch grafików komputerowych. Tylko nie ma mi kto zaprojektować logo na bloga... Cóż, podobno szewc bez butów chodzi.... ;)
Zwieńczeniem ich szkoły było uroczyste rozdanie dyplomów w specjalnie na ten cel wynajętej sali w Jaarbeurs Utrecht. Oczywiście oboje z mężem dostaliśmy uroczyste zaproszenie...
Dnia 16 lipca w godzinach wieczornych pojechaliśmy więc do Utrechtu na uroczyste zakończenie szkoły. O tym, jak bardzo różni się ono od zakończenia szkoły w Polsce nie będę się rozpisywać bo to nie ma sensu. Ogólnie było fajnie i już.
Pochwalę się jednak fotką. Dumna mama ze swoją trójką:
Najmłodsza latorośl skończyła swoją szkołę dwa dni później, czyli w czwartek 18 lipca. Wcześniej oczywiście był jeszcze festyn szkolny i zakończenie w szkole pływania. We wszystkim trzeba było uczestniczyć obowiązkowo...
Wreszcie nadszedł ten dzień - wyjazdu na wakacje do Polski. Wyjechaliśmy w sobotę wcześnie rano, na miejsce dotarliśmy o 22.30. Po w miarę spokojnej niedzieli zaczęły się intensywne 3 tygodnie...
Kilka dni spędziłam sama u mojej mamy, której trzeba było pomóc w obowiązkach domowych. Dwa miesiące wcześniej mama złamała sobie rękę i teraz była świeżo po zdjęciu gipsu. Przez 6 tygodni tułała się po rodzinie, bo każdy (jej dwie siostry i brat, oraz jej syn czyli mój brat) chciał jej pomóc i wziąć ją do siebie. Teraz przyszła kolej na pomieszkanie w swoim własnym domu. Ale ręka niesprawna więc nic się nie da zrobić. A tu mieszkanie zapuszczone, okna nie umyte.... Wiecie jak to jest, prawda?
Do tego zakupy i spacery. Udało mi się nawet zorganizować spontaniczne spotkanie z kilkoma osobami ze szkoły podstawowej:
Spotkaliśmy się po latach wielu i bardzo miło spędziliśmy czas...
Nie ma się co dziwić, że wieczorami nie miałam siły nawet laptopa odpalić. O hafcie już nie wspomnę.
Kolejne dwa tygodnie upłynęły nam w rozjazdach pomiędzy moją mamą, teściową, moją rodziną i rodziną męża. Haft miałam w ręku może ze dwa razy. W całości może z godzinę....
Na szczęście pogoda w wakacje nam wybitnie dopisała. Nasza córka skorzystała najbardziej, bo gdy ja odgruzowywałam mieszkanie mojej mamy ona jeździła z kuzynostwem po okolicznych basenach:

Objeździliśmy Radzionków, Bytom, Chorzów, Świętochłowice, Piekary Śląskie i... Sosnowiec.
Naprawdę te 3 tygodnie spędziliśmy bardzo intensywnie, choć były to tylko spotkania z rodziną. 
Podczas pobytu w Polsce udało mi się przekonać pewnego pana (pozdrawiam zakład szklarski z Chorzowa), że pewne trzy obrazy są mi niezbędnie potrzebne na już. Siłą perswazji była ogromna, bo miły pan (i jego syn) zobowiązali się do szybkiego oprawienia obrazków i dzięki temu dzień przed wyjazdem mogłam już cieszyć oczy moimi kolejnymi oprawionymi obrazami.
Oto moje śliczności - każdy z osobna:
1. Magnolia:
 2. Wiśnia:
 3. Jabłoń:
A zaraz po powrocie wszystkie 3 razem zawisły na ścianie nad moim "kącikiem hafciarskim":
Prawda że pięknie się prezentują?

Wracając do tematu wakacji - wróciliśmy do domu 10 sierpnia. Razem z nami przyjechała teściowa. Zostanie (o ile wytrzyma) z nami do Bożego Narodzenia...
Na razie jest dobrze. Aż do dziś miałam zdecydowanie więcej czasu i powoli nadrobiłam hafciarskie zaległości. Pochwalę się nimi wkrótce.
Dziś moje dziecię wróciło do szkoły, czyli zaczął się młyn - dziecko zawieźć, dziecko odebrać, z dzieckiem na basen a w przyszłości i na religię do Rotterdamu... 
Zaczęły się plany spotkań z koleżankami, zaproszenia na urodziny...
Jednym słowem WITAJ SZKOŁO!!

Dziękuję Wam kochane za ciepłe słowa pod poprzednim postem. 
Jak już pisałam prezent został wręczony, a ja już do niego nie wracam. Jedno wiem na pewno - już go więcej nie wyhaftuję.
Pozdrawiam serdecznie