Wczoraj wreszcie pożegnałam ostatnich gości. Odetchnęłam z ulgą i od dziś wziełam sie za powolne odgruzowywanie domu... Salon już jest gotowy, kuchnia prawie też. Jutro reszta...
Irysy leżą odłogiem, nie mialam zbytnio czasu na ich haftowanie. To znaczy - czas mialam, ale wyłącznie na tło, gdzie nie musialam liczyc krzyżyków.
No ale musze się przyznać, że przez ten tydzień nie próżnowalam. Robiłam coś w sekrecie, późną nocą.
Czemu w sekrecie i czemu późną nocą?
Ano umyśliłam sobie, że zrobię mojej mamie breloczek do telefonu. No a jak mamie, to i teściowej, bo inaczej mogła by się obrazić. Dlatego gdy już wszyscy spali to ja korzystając z ciszy swojej sypialni i tego, że Olivia słodko śpi haftowałam takie sobie drobiażdżki:
Breloczek miał z jednej strony motylka a z drugiej pierwszą literę imienia - A jak Agnieszka, T jak Teresa. Oczywiście kolorystyka musiała byc jednakowa, żeby żadna z pań nie pomyślala, że jej breloczek jest inny, gorszy.
Haftowało się dobrze, gorzej bylo ze zszyciem... takie maleństwa bardzo trudno zszyć. Całość ma około 13 krzyżyków w pionie i w poziomie więc same rozumiecie...
Na początku nie wiedziałam jakie mocowanie zrobic, ale na szczęscie znalazlam niedaleko siebie sklep hobbystyczny a w nim zawieszki z karabińczykami. I tak oto problem został rozwiązany.
Obie panie były zachwycone ;)
Teraz muszę zrobić taki breloczek dla męża, bo mnie o to prosił, córce też się podobały więc pewnie robię tez dla niej i oczywiście mam zamiar zrobić też dla siebie.
No i zastanawiam się nad tym, czy takie breloczki miałyby rynek zbytu???
Pozdrawiam wszystkich czytających, obserwujacych i komentujących