piątek, 26 listopada 2021

Nigdy więcej...

Nigdy więcej już nie dam się namówić na podmalowaną kanwę. Haftowałam i haftowałam to czekadełko, a jak je już wyhaftowałam to się nim pozachwycałam przez moment.

Ten moment trwał bardzo krótko, a cały zachwyt nad tym "dziełem" skończył się w momencie jego wyprania i próby oprawienia.

Wyprać go trzeba było, bo po 1 kanwa była zbyt długo "czekadełkiem", a po 2 wzór był krzywo nadrukowany i nijak nie zgadzał się z "dziurkami" materiału. 

Wyprałam go w zimnej wodzie....

Nie dość, że się skurczył i to znacznie, to jeszcze pojawiły się dziwne puste miejsca. Ręce mi opadły....

I za Chiny Ludowe nie dało się go porządnie oprawić. Porządnie, to może mógłby go oprawić profesjonalny ramiarz, ja jednak jestem niejako skazana na gotowe ramki do zdjęć. Poza tym troszkę szkoda byłoby mi wydać kasę na takiego babola....

W przypływie złości chciałam go nawet wyrzucić, ale zaprotestowała moja córka, która obecnie jest na etapie miłości do koników maści i wielkości wszelakiej...

Oprawiłam i postawiłam córce na biurko. Ona szczęśliwa z koników, a ja mam je już z głowy i nie muszę już na nie patrzeć...

Następnym razem, gdy wpadnie mi w ręce drukowana kanwa to po prostu ją wyrzucę. Albo oddam dziecku do nauki.
Nigdy więcej drukowanej kanwy!!

Dziękuję Wam za wasze odwiedziny i komentarze

elakochan - może nie kolejny. To większa wersja haftowanego kilka lat temu samplerka. Ten mały nie pasuje mi do koncepcji ;)

Pozdrawiam


środa, 17 listopada 2021

Za spokojnie było...

Tak sobie siedzę nad hafcikiem i rozmyślam. I ostatnio doszłam do wniosku że od naszego wakacyjnego tygodnia w Ustroniu czas płynie troszkę inaczej. Wolniej? Spokojniej? Nie wiem. Wiem, że jakoś mam więcej czasu na swoje hobby i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Może to tylko kwestia lepszego zarządzania czasem? Też nie wiem...

Niestety w życiu musi być równowaga...

Żeby nie było tak różowo i spokojnie to najpierw zepsuła się pralka i parę dni zeszło zanim kupiliśmy nową (stara nie nadawała się już do naprawy).
Potem Olivia wylądowała na kwarantannie z powodu Covida...
Generalnie Olivia nie miała objawów koronowych. Miała lekki ból gardła i chrypkę, ale postanowiłam zatrzymać ją w domu już w piątek.
Przez cały weekend monitorowaliśmy temperaturę czy występowanie innych objawów, ale oprócz wieczornego lekkiego kaszlu nic innego się nie pojawiło.
Dla pewności zatrzymałam ją w domu jeszcze i w poniedziałek, ale już mieliśmy informację o zakażeniu koronawirusem.
Zaczęło się od jednego dziecka, ale gdy zachorowało 6 i 7 dziecko z kolei to dyrekcja szkoły podjęła decyzję o wysłaniu całej klasy na kwarantannę. Potem przyszła wiadomość, że obowiązkowo musimy poddać dzieci testom w sobotę. Na szczęście test wyszedł negatywny i córka mogła iść już do szkoły. Niestety połowa klasy przechodzi Covid bezobjawowo...
A wczoraj na kwarantannie wylądowała kolejna klasa...
Krąży ten Covid, krąży. Znów mamy obostrzenia, znów mam stres mimo szczepienia.
Za spokojnie było chyba. Za spokojnie...

W związku z tym, że przez cały tydzień nie musiałam córki zawozić do szkoły i z niej odbierać miałam zdecydowanie więcej czasu na swoje hobby. Wracałam z pracy, pomagałam przy problemach z zadaniem domowym i potem mogłam siedzieć i dziubać.
I nadziubałam.
Ukończyłam dziubać czekadełko:
Nawet kupiłam już ramkę. Teraz czeka mnie pranie i prasowanie. Od czwartku już tak czeka...
Udało mi się też zaraz natychmiast rozpocząć kolejny hafcik, który w założeniu miał być "szybki"... Tydzień góra i hafcik gotowy...
Niestety jak to w życiu bywa taki szybki to ten hafcik nie jest.
Przez 3 dni udało mi się udziubać tyle:
Dziś, czyli po kolejnych 3 dniach postawiłam ostatnią kreskę w konturach tego motywu:
Jak widać niteczki wiszą, zaczęłam już kolejny motyw.
Mam nadzieję, że tym razem pójdzie szybciej....

Dziękuję za Wasze komentarze
Ayuna - dziękuję, zarumieniłam się ;)
Elakochan - nietypowe to mało powiedziane...
Sylwia Murzynowska - ja niektóre hafty zaczynałam 3 razy więc może i ty zaczniesz na nowo? Na innej kanwie, inną nitką.

Pozdrawiam





niedziela, 7 listopada 2021

Lepiej późno niż wcale

Nie wiem czy pamiętacie, ale lata świetlne temu, w 2014 roku organizowałam SAL Cytrusowo-Warzywny:

SAL został ukończony w roku 2015 i kanwy w stanie jak na powyższym zdjęciu powędrowały do szafy. Po jakimś czasie pojechały w podróż do Polski. Zabrała je moja mama w celu oprawy, ale jakoś się tam tej oprawy nie doczekały i po jakimś czasie wróciły ze mną do Niderlandów, do "swojej" szafy. Czekały grzecznie na remont kuchni...

Kuchnia została wyremontowana w zeszłym roku - przybyły nowe szafki, nowa tapeta, nowe panele podłogowe. I choć wprawdzie brakuje jeszcze kilku drobiazgów to naszła mnie ochota na oprawienie moich haftów. Odleżały już swoje, ale podobno lepiej późno niż wcale...

I tak na pierwszy ogień poszły właśnie Cytruski i Warzywka. W końcu je wyprałam, wyprasowałam i oprawiłam:

Piekne, prawda?
I zaczęły się schody, bo mój mąż stwierdził, że one pasują tylko do kuchni, a w naszej kuchni nie ma na nie miejsca...
I powiem Wam, że nie przesadził z tym stwierdzeniem, bo nie dość ze kuchnię mam mało, to jeszcze niemal nie mam miejsca żeby cokolwiek w niej powiesić....
W końcu wymyśliliśmy dla nich jedynie słuszne miejsce w kuchni:
Miejsce niestety nie jest idealne, ale lepiej takie niż żadne...
Czemu tam? Ano temu, że ja naprawdę w kuchni nie mam gdzie powiesić czegokolwiek, żeby to naprawdę ładnie i z sensem wyglądało.
Moje ściany wyglądają tak jak na zdjęciach poniżej:
Z jednej strony okap nad piecem...
Z drugiej komin wentylacyjny i mnóstwo nie wymiarowych kątów...
Okej, jest jeszcze spory kawałek ściany nad jednym z okien, ale ten kawałek przeznaczony jest na inne dwa hafciki o tematyce kuchennej.
Nie mam zrobionego zdjęcia, ale nad oknem mam tyle miejsca, aby zmieściły mi się tam hafty:
 - "Tea Time":

- "Cookie Time":

Niestety problem w chwili obecnej jest taki, że o ile Cookie Time jest w rozmiarze normalnym to Tea Time haftowałyśmy w wersji mini i nijak razem tam nie pasują w dwóch różnych rozmiarach.
Żeby było ładnie muszę wyhaftować Tea Time raz jeszcze, tym razem w wersji normalnej...
Musiałam zacząć od znalezienia wzoru. W tym celu weszłam na Pinterest, i wiecie co? Takie strony powinny być niedostępne po 23.00...
Nie tylko znalazłam ten wzór, ale też tysiące innych i w rezultacie poszłam spać po 1 w nocy....

Chciałam się jeszcze pochwalić, że udało mi się wykleić motyla do końca:
Teraz szybko trzeba znaleźć do niego odpowiednią ramkę...
Przyznam, że po przygodzie z diamond painting mam mieszane odczucia. Zabawa jest fajna, i owszem. Ale to jednak nie to samo co krzyżyki... Chociaż w sumie to jednak tak, jak haftowanie na podmalowanej kanwie. Nie ma tego "dreszczyku" emocji, gdy widzimy ze nasza biała (zazwyczaj) kanwa nabiera kolorów, a nijakie plamy kształtów.
Mam w szafce jeszcze jeden taki zestaw i pewnie jeszcze do niego wrócę i go wykleję bo na córkę raczej nie mam co liczyć. Ale z całą pewnością nie zamienię krzyżyków na diamenciki...

Dziękuję Wam kochane za wszelkie odwiedziny i za każdy komentarz. To dowodzi, że chce sie Wam jeszcze tu zaglądać i komentować.
Sylwia Murzynowska - dwa pierwsze zestawy (piesek i róża) to "oryginalne" diamenciki z numeracja identyczną do muliny DMC i one są właśnie kwadratowe. Natomiast motyl to zestaw z Action i on jest z diamencików okrągłych. 
Jasmin - myślę, że masz rację. Zestawy były dla niej zbyt monotonne, a ona woli raczej więcej ruchu
Meri = do niektórych zastawów można diamenciki dokupić. Ale to zależy od firmy.
Ela kochan - oj dokładnie, dokładnie ;)

Pozdrawiam serdecznie