niedziela, 23 września 2018

Planer poszedł się BuJać....

Na początku 2018 roku postanowiłam trochę ogarnąć rzeczywistość i spróbować żyć wg planu. Pokazywałam am nawet mój własny Bullet Journal (BuJo).
Na początku było fajnie - udało mi się zrealizować niemal ( z naciskiem na słowo "niemal") wszystkie zaplanowane prace hafciarsko-koralikowe:
1. Wykoralikowałam Świętą Rodzinę w prezencie dla mojej Mamy:
2. Skończyłam SAL z baletnicami:
3. Skończyłam Malwy:
4. Wyhaftowałam metryczkę dla synka chrześnicy:
5. Skończyłam SAL Cookie Time:
5. Uszyłam poszewki na poduszki, którymi chwaliłam się ostatnio:

Jak na chroniczny brak czasu to i tak dużo...
Potem przyszedł czerwiec i planer poszedł się BuJać... 
Miałam dużo spraw na głowie i problemów i zdecydowanie nie nadążałam za biegiem czasu.
Nie udało mi się wrócić do HEAD-ów. I choć w planach na ten rok było ukończyć choć jeden, to niestety... Ale o tym w innym poście.
Z wakacji w Polsce wróciliśmy 2 sierpnia i niemal z marszu wpadłam w wir pracy... Na szczęście w obowiązkach domowych pomagała mi mama, która przyjechała do nas "na trochę".  Jednak już 9 sierpnia okazało się, że to jej "trochę" może potrwać odrobinę dłużej. Dostałam wreszcie list ze szkoły językowej na który czekałam od... końca kwietnia. I tu od razu zonk - kurs zaczyna się już 13 SIERPNIA... Na dodatek w godzinach które nijak nie pasowały ani do mojego rozkładu zajęć zawodowo-zarobkowych, ani do planu lekcji w szkole mojej córki... I jak to zwykle bywa nijak nie dało się tego zmienić. Musiałam całkowicie "przeprogramować" swój grafik obowiązków...
W poniedziałek od 9.00 do 12.00 miałam kurs języka holenderskiego - pracę, którą w ten dzień wykonywałam musiałam przesunąć na czwartek, który wcześniej miałam wolny.
We wtorek i w piątek praca 0d 9.00- do 12.00
We środę - praca od 9.00 do 12.00, a od 13.00 do 16.00 kurs.
Wolny kiedyś czwartek zmienił się w pracujący do 12.00 czwartek.
Weekend wolny.
Od razu pojawił się problem co ze środą. W środę moje dziecko kończy szkołę o 12.30, a ja zaczynam kurs o 13.00 na drugim końcu miasta. Dopóki miała wakacje nie było problemu. Ale jak się już szkoła zaczęła (27.08)  to i owszem, problem zrobił się duży.
Nie dam rady w pół godziny zawieźć ją z miasta do domu i wrócić, a co dopiero zajechać w drugi koniec miasta. Niby w domu jest babcia i mogłaby ją odbierać, ale jak na złość w tych godzinach nie kursuje na naszą wieś żaden autobus. A piechotą to 3 km - trochę dużo jak na panią po 70 i 6 letnie dziecko...
Musiałam niestety zapewnić dziecku jakąś opiekę po szkole, tak żebym mogła ją odbierać wracając z kursu. Oczywiście trzeba było pojeździć w różne miejsca i pozałatwiać...
Gdy opieka po szkole została zapewniona moje dziecko oświadczyło, że MUSI nauczyć się pływać i w związku z tym ja MUSZĘ zapisać ją na basen. Cóż było robić? Holandia to jak Wenecja - ląd i wszechobecna woda. Lepiej żeby dziecko umiało pływać...
Zapisałam ją, zapłaciłam i od 28 sierpnia w każdy wtorek prosto po szkole jedziemy na basen... Żeby nie było tak łatwo - szkoła kończy się o 15.00, lekcja pływania zaczyna się o 15.45, a na basen samochodem to jakieś 5 minut drogi. Najpierw czekamy więc na swoją kolej, a potem dziecko idzie pływać a mama na kawę... i tak do 16.30 kiedy to lekcja się kończy a ja mogę ją odebrać i pomóc jej się wytrzeć i przebrać. I w ten sposób z 45 minut pływania robi się 1,5h... Tyle czasu w plecy, masakra...
Ale przynajmniej dziecko zadowolone ;)
Tu na zdjęciu z kuzynką:

Mało mi było zajęć w tygodniu to zapisałam dziecko na naukę religii do polskiego kościoła w Rotterdamie. Zajęcia z religii i języka polskiego odbywają się w co drugą sobotę i trwają od godziny 16.00 do 17.45. o 18.00 jest msza dla dzieci i pojem można już jechać do domu. Licząc że wyjeżdżamy o 15.00, a wracamy o 20.00 jest to kolejne 5h kiedy nie mogę zając się moim hobby :(
Jak komuś moich zajęć jeszcze mało to dodam, że zostałam zobligowana przez moją panią nauczycielkę z kursu (oczywiście nie tylko ja, ale cała grupa) do zapisania się do miejskiej biblioteki... 
Oto moja karta biblioteczna:
Na początek mamy czytać książki łatwe w odbiorze, cienkie, takie specjalnie dla ludzi z problemami językowymi. Takie jak te, na zdjęciu poniżej.
Oto moje pierwsze (prawie) przeczytane książki holenderskojęzyczne:
Ta pierwsza już przeczytana, ta druga w trakcie...
Oprócz tego musiałam znaleźć sobie jakiegoś kogoś, kto by mi pomógł w konwersacji po holendersku... 
Bo z moim holenderskim jest tak, że niby ja bardzo dużo rozumiem, ale z odpowiedziami to już jest znacznie gorzej. Tak "Kali mieć" i "Kali umieć". A z kursu muszę skorzystać, bo po 1 jest darmowy, a po drugie jest bardzo fajnie prowadzony. Przyznam się ze przez ponad miesiąc dużo nowych rzeczy się nauczyłam. No i do tego ta biblioteka i książki... Prawie zapomniałam już, że ja kocham książki i że kiedyś pochłaniałam je tonami...

No dobra, ponarzekałam sobie na brak czasu na haft. Za to kalendarz zajęć mam pełny i nuda mi jak na razie nie grozi.
Mama dzielnie mi pomagała. Trochę sprzątała, ale głownie nam wszystkim gotowała. 
Przez ostatni tydzień miałam gości z Polski. Przyjechał mój brat z żoną i dwuletnią córką. Gdy wyjeżdżali mama zabrała się z nimi. Z jednej strony będzie mi brakować jej wsparcia w pracach domowych, a z drugiej strony... wiecie jak to jest gdy ktoś kręci się wam po domu. Niby nie jest to obca osoba, ale z biegiem czasu jej obecność zaczyna uwierać jak kamyk w bucie...
Od jej wyjazdu zastanawiam się nad powrotem do mojego planera. Teraz już nie chodzi o ogarnięcie rzeczywistości, bo jak na razie, przynajmniej przez najbliższe pół roku nie zmienią się godziny moich zajęć. Chodzi bardziej o znalezienie czasu na naukę i hobby. Coś jak:
- w poniedziałek haft, we wtorek nauka, w środę szycie, w czwartek druty...
Muszę to jeszcze przemyśleć i jakoś sensownie rozpisać. Może się jeszcze tym na blogu pochwalę...
No i znowu się rozpisałam, a miałam pokazać nowy haft... Ale wiem, że cierpliwie poczekacie do następnego postu ;)

Kochane uczestniczki SAL-u Cookie Time - jeśli któraś ze spóźnialskich ma jeszcze jakieś zaległe fotki do opublikowania to proszę mi jeszcze podesłać. Szczególnie zdjęcia całości pracy. Chcę za tydzień zrobić post podsumowujący.

Dziękuję wam za wszystkie komentarze. Obiecuję, że to jeszcze nie koniec recyklingu. Coś jeszcze powstanie, tylko muszę znaleźć na to czas...
Malgorzata Zoltek - ja też się boję, ale próbuję przełamać ten strach :)
Renka, Kreatywna TV - mam takie samo zdanie

7 komentarzy:

  1. Plan napięy ale nie ma tego złego coby na donre nie wyszło;) Czas czekania można zagospodarować jakąś mała pracą torebkową. U mnie zawsze w torebce elementy szydełkowe.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest złe , pomału wszystko ogarniesz i się tak zorganizujesz, że będzie czas i na robótki. No bo kto da radę jak nie my :)U mnie jest wszystko x2, chyba muszę kiedyś pokazać mój grafik :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twój czas jest wypełniony po brzegi. Dasz radę, a gdy wszystko sobie poukładasz, to i na robótki znajdzie się go więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Iskierko głowa do góry, będzie dobrze zobaczysz. U mnie jest tak, że im więcej mam zajęć tym jestem lepiej zorganizowana. Mam nadzieję, że u Ciebie też tak będzie. Trzymam mocno kciuki za naukę języka, powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  5. podziwiam te piekne prace i ogrom planów i obowiązków :) super, że to wszystko ogarniasz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem tylko jedno ty biedna,zapracowana kobieto: odwiedzasz Rotterdam jak ja już tam nie mieszkam?! No wiesz! 😘

    OdpowiedzUsuń
  7. Jejku rzeczywiście masz super napięty grafik. Też chodziłam w Irlandii do szkoły językowej były 3 lata nauki, zakończone egzaminem ale niestety ja jestem niewyuczalna z angielskiego. Skończyłam ,dyplom mam ale nie widzę różnicy w mojej znajomości angielskiego.

    OdpowiedzUsuń