środa, 15 czerwca 2022

Widoki coraz ciekawsze...

Na początku była kaczka, pamiętacie?

Potem pojawił się łabędź:

Następnie powoli zaczęły wyłaniać się mury budynku:
A potem nagle zjawił się dach i korony drzew:
Tym sposobem została ukończona kolejna kolumna. Przybyło tysiące kolejnych krzyżyków. W sumie już 62% obrazu:
A na kanwie prezentuje się tak:
Przede mną jeszcze "tylko" 40% obrazu, czyli "marne" 20 stron. Na pocieszenie policzyłam że to "tylko" 96.753 krzyżyki
W moim tempie jakieś 2 lata haftowania.
Obawiam się, że teraz haft znów postoi w kącie, bo robi się wreszcie ciepło a z krosnem nie bardzo mam jak wyjść haftować do ogrodu...
Mam za to inne zajęcia - mniejsze hafty i druty...
Właśnie. W listopadzie ubiegłego roku chwaliłam się ukończonym obrazem metoda diamond painting. To był motyl, o taki:
Miałam szybko znaleźć do niego ramkę, ale niestety trochę to potrwało. Najpierw covid, potem święta, potem znowu częściowy lockdown a na koniec wizyta gości. 
Motyl powędrował na strych, ale tydzień temu wrócił bo udało mi się zdobyć odpowiednią ramkę.
Z tą "odpowiednią" ramką to może nie tak do końca, bo takiej idealne to niestety nie było. Musiałam kupić większą i dodać passe-partout. Troszkę się namęczyłam, ale finalnie jestem zadowolona:
Niestety już tak nie błyszczy jak bez ramki, ale ramka była potrzebna, bo niestety diamenciki zaczynały powoli odpadać...
No i trochę ciężko było o dobre zdjęcie, bo wszystko odbijało się w tej pleksi...
Teraz trzeba mu znaleźć miejsce na ścianie i obawiam się, że to nie będzie wcale takie łatwe...

Dziękuję za Wasze odwiedziny na moim skromnym blogu.
Kochane moje, ja też ZAWSZE, ale to naprawdę zawsze mówiłam, że ja nie nadaję się do robótek ręcznych. hafty mi jakoś wychodzą, choć też pewnie niejedna hafciarka mogła by się doczepić.
Dzierganie też mi nigdy nie wychodziło. W szkole podstawowej uczyliśmy się i drutów i szydełka. Ilekroć zaczynałam robić coś dla siebie (komin, szalik) to wychodził mi rozmiar idealny na lalkę...
Jedyne co mi kiedyś wyszło to szydełkowe rękawiczki z 1 palcem... Za to teraz szydełka mnie ruszam. Chyba już z braku czasu, bo chętnie bym coś podłubała.
Elakochan - do wzorów z Dropsa trzeba podejść na "chłopski" rozum. Ja sobie je zapisuję w wordzie a potem kilka razy czytam, usuwam niepotrzebne liczby oczek (w sensie większe/mniejsze rozmiary niż to co jest mi potrzebne) i dopiero potem drukuję. Uwierz, że nie raz i nie dwa prułam i zaczynałam od nowa. A nie raz co mi nie wychodzi wg ich opisu to po prostu robię po swojemu. I kilka rzeczy już dzięki temu zrobiłam
Pozdrawiam



 

niedziela, 5 czerwca 2022

Peach Ballet czyli tunika

Dwa posty temu chwaliłam się rozpoczętą tuniką. Dziś mogę pochwalić się już gotową pracą.

Żeby jednak nie było tak różowo (jak ta tunika) to muszę przyznać, że niby nieskomplikowany wzór, a jednak dał mi w kość.

Pomijam już fakt, że nadal uważam się za początkującą osobę...

I że schemat był niby czytelny ale jednak trzeba było się nagłówkować, żeby odszukać odpowiedni rząd schematu w wybranym rozmiarze.

I nadal uważam, że w schemacie jest błąd, ale nie będę już dociekać gdzie i dlaczego.

Tunikę skończyłam po swojemu, trochę pokombinowałam i mam.

I nie będę już myśleć o tym, że zanim ją skończyłam to prułam chyba z 10 razy - nie przesadzam, naprawdę.

No to teraz żeby nie przedłużać. Gotowa tunika na ludziu.

Przód:

Odrobina tyłu i boku:
Zbliżenie wzoru:
Na zdjęciach tunika jest "na świeżo", dopiero co zdjęta z drutów i widać ze jeszcze wzór się tam gdzieś nie zgadza.
Po wypraniu i wysuszeniu wszystko się ładnie poukładało i jakoś to wygląda. Błędów nie widać.

Ze spraw technicznych - wzór Peach Ballet z Dropsa, włóczka Drops Paris nr 01 - morela.
Drutów używałam jak we wzorze, rozmiar M.

Kolejny drutowy projekt już na drutach, a ja tymczasem wracam do Widoku z Okna, bo tam sie dzieje i już niedługo będę się mogła pochwalić postępami.

Dziękuję kochane za odwiedziny na moim blogu.
Malgorzata Zoltek - żałuj, ja tu jestem już 15 lat i nadal odkrywam nowe rzeczy
Promyk - zdrowiej szybko, ja czekam ;)

Pozdrawiam serdecznie



wtorek, 31 maja 2022

Rodzinny wypad

W Królestwie Niderlandów niektóre święta chrześcijańskie obchodzi się zdecydowanie inaczej niż w Polsce. Pomijam już tutaj fakt, że nie wszyscy wiedzą co to jest Wigilia, i że w drugi dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy otwarte są wszystkie sklepy ogrodnicze i budowlane.

W królestwie Niderlandów nie obchodzi się Bożego Ciała. Zamiast tego wolne jest w dniu Wniebowstąpienia, które tak samo jak Boże Ciało przypada zawsze w czwartek, tyle że przed Zielonymi Świątkami.

W tym roku Wniebowstąpienie wypadło dokładnie 26 maja, czyli wtedy kiedy w Polsce obchodzony jest Dzień Matki. Na marginesie w Niderlandach Dzień Matki przypada ZAWSZE w 2 niedzielę maja.

Wracając do Wniebowstąpienia - jak już pisałam przypada ono zawsze w czwartek, więc co najbardziej zapobiegliwi Holendrzy (szczególnie ci, którzy mają dzieci w wieku szkolnym) biorą urlopy także w piątek. Tym sposobem mają długi weekend.

Ja też wpadłam na ten pomysł. Mało tego - namówiłam na wolne męża, syna i starszą córkę i wszystkich namawiałam na 4 dniowy wyjazd.

Z wyjazdu jako takiego nic nie wyszło, ale nie miałam zamiaru siedzieć w domu. Zorganizowałam rodzince kilka atrakcji.

Na czwartek zaplanowałam wyjazd do zoo. Ale nie takiego "normalnego" zoo, a do Safari Parku.

Safari Park Beekse Bergen mieści się niedaleko Tilburga. Jak na Safari przystało można tam jeździć własnym samochodem pomiędzy dzikimi zwierzętami. Żyrafy, wielbłądy, zebry, bawoły, konie Przewalskiego, antylopy czy wreszcie gepardy i lwy przechadzają się swobodnie po swoim terytorium przez które przebiega trasa samochodowa. Wszystkie kotowate wylegiwały się na słońcu, bawoły i antylopy zainteresowane były głownie sobą, za to najbardziej ciekawskie były żyrafy.

Gdy wielbłądy rozsiadły się niemal na drodze i trzeba było lawirować między nimi, to żyrafom zachciało się spacerów pomiędzy autami:

To jedyne (dobre) zdjęcie jakie udało nam się zrobić. Do nas żyrafy już nie doszły, bo zostały rozgonione przez pracowników parku. Nasza córka była niepocieszona. 
Zostało jej tylko inne zdjęcie z żyrafami, z rejony gdzie zoo można było zwiedzać pieszo:
Ostatecznie stwierdziła, że i tak było SUPER!
W piątek wybraliśmy się do Madurodam, które mieści się w Hadze. To Holandia w miniaturce. Można tam zobaczyć wszystkie ważniejsze mniej lub bardziej historyczne miejsca i budowle:
Jest więc w Kinderdijk, jest targ sera w Alkmaar oraz Pałac Królewski w Amsterdamie, dom Anny Frank, wesołe miasteczko oraz pola tulipanów. Dla dzieci są place zabaw związane z wiatrakami oraz wodą.
Jest i Schiphol, czyli amsterdamskie lotnisko w komplecie z halą odpraw:

Są i pola tulipanów:
A obok nich całe hale w których kwiaty się sortuje i pakuje do transportu na cały świat.
Wszystko jest dokładnie takie, jak w rzeczywistości a do tego ruchome - jeżdżą pociągi, tramwaje, samochody na autostradach:

Są też fabryki jak na przykład fabryka czekoladek Mars oraz Klompenfabriek czyli fabryka chodaków:
I tu mała ciekawostka - w Klompenfabriek za jedyne 1€ można dostać świetną pamiątkę z Niderlandów - prawdziwe porcelanowe chodaki. A ile przy tym zabawy!
Sami popatrzcie:

Ogólnie spędziliśmy super dzień.
Ale w sobotę też było super, bo nasze starsze dzieci (córka 25 i syn 22) zafundowały nam, a właściwie mężowi, który miał urodziny wypad do parku orchidei.
Orchideeen Hoeve - bo tak się to nazywa - mieści się niedaleko miasta Emmeloord w prowincji Flevoland. Znajdują się tam farmy orchidei i innych kwitnących kwiatów doniczkowych:
Oprócz kwiatów są tam również papugi:
motyle:
ryby i żółwie:
A także kaczki, flamingi i lemury.
Można tam wziąć ślub i zrobić sobie przepiękną sesję fotograficzną
Ogólnie cudowne miejsce

Wspólnie spędziliśmy 3 cudowne dni, a niedzielę spędziliśmy na regenerowaniu sił przed kolejnym tygodniem pracy.
Tak na marginesie jeszcze dodam, że najbliższy weekend znów będzie dłuższy niż normalnie, bo Zielone Świątki w Niderlandach obchodzi się przez 2 dni, czyli w niedzielę i w poniedziałek.
Tym razem jednak zamierzam go spędzić przed krosnem, by skończyć kolejną stronę.

Promyczku, ja nie kuszę. U mnie są zawsze drzwi otwarte. Można wpaść na kawkę, pogaduchy a nawet wakacje ;)
Pozdrawiam